Reklama

Ludzie

Nie wierzmy w magię medycyny i przemysłu farmaceutycznego

Z prof. dr. hab. n. med. Janem Gmińskim, rozmawiają Aneta Gieroń i Jaromir Kwiatkowski
Dodano: 27.12.2014
17038_Gminski_12
Share
Udostępnij
Aneta Gieroń, Jaromir Kwiatkowski: Koniec roku zwykle nastraja nas do podsumowań, a Nowy Rok  do składania obietnic, także samym sobie. Nowy Rok – nowe życie, a mówi się, że XXI wiek, to wiek medycyny. Istotnie możemy żyć coraz dłużej, jednocześnie coraz dłużej zachowując młodość i zdrowie?
 
Prof. Jan Gmiński: Co do długości naszego życia, jest oczywiście limit wyznaczony prawami biologii. Szacuje się, że maksymalna długość życia wynosi około 120 lat. Natomiast jest też prawdą, że poprawa jakości opieki zdrowotnej, przede wszystkim skuteczne zwalczenie poważnych chorób zakaźnych w XX wieku, wprowadzenie  antybiotyków, sprawiło, że ludzie żyją coraz dłużej. Poprawie uległa również skuteczność diagnostyki i leczenia chorób układu krążenia i nowotworów. W latach 40. i 50. XX wieku w zachodniej Europie średnia długość życia wynosiła około 50 lat. Dziś to około 80 lat. 
 
Dlaczego średnia życia dla kobiet jest zawsze o kilka lat wyższa niż dla mężczyzn?
 
Kobiety statystycznie żyją dłużej, bo są silniejsze pod względem genetycznym. Informacje o funkcjonowaniu organizmu są zakodowane w genach, a te znajdują się w chromosomach. Kobieta ma dwa chromosomy X, mężczyzna tylko jeden. Na każdym etapie rozwoju zarodkowego umiera więcej płodów męskich niż żeńskich. Kobieta jest w sytuacji faworyzowanej, ponadto ochronnie działają na nią żeńskie hormony płciowe. Z tego też powodu po 50. roku życia tendencje w ilości chorób układu krążenia wśród mężczyzn i kobiet zaczynają się wyrównywać. U kobiet następuje wtedy niedobór hormonów płciowych żeńskich i zachorowalność na choroby układu krążenia gwałtownie u nich wzrasta. Kobiety są też mniej narażone na urazy i wypadki, z racji wykonywania innych prac niż mężczyźni. Mniej też piją alkoholu i mniej palą papierosów. Hormony płciowe żeńskie sprawiają także, że kobiety mają niższe stężenie złego cholesterolu w surowicy krwi. 
 
Co ciekawe, na Podkarpaciu średnia długość życia jest jedną z najwyższych w Polsce. Dlaczego?
 
Ponieważ spora część tutejszej populacji pochodzi ze środowisk wiejskich, ekologicznych, gdzie jest mniejszy dostęp do fast-foodów i wysoko przetworzonej żywności. Na Podkarpaciu nie ma też przemysłu ciężkiego, przez co mniej zanieczyszczone jest środowisko naturalne. Dodatkowym atutem jest dużo niższy poziom stresu w życiu mieszkańców w porównaniu do środowisk wielkomiejskich i wielkoprzemysłowych. 
 
Postęp cywilizacyjny staje się naszym dobrodziejstwem i przekleństwem jednocześnie?
 
Jedne z najpoważniejszych odkryć, które popychają świat do przodu – także medycynę, zapewniając lepszą diagnostykę chorób, zwłaszcza chorób cywilizacyjnych, m.in. chorób krążenia i nowotworów – miały miejsce w XXI wieku. Dzięki rozwojowi przede wszystkim biologii molekularnej nowoczesne techniki diagnostyczne zeszły „pod strzechy”. Stają się dostępne w każdym większym ośrodku akademickim. Jednocześnie w Polsce, podobnie jak i w innych krajach wysoko rozwiniętych, co drugi zgon spowodowany jest przyczynami sercowo-naczyniowymi.
 
Choroby cywilizacyjne są największym problemem krajów wysokorozwiniętych, czy może i tutaj dosięgła nas już globalizacja? 
 
Choroby cywilizacyjne mają ścisły związek z cywilizacją danego rejonu świata. W krajach wysoko rozwiniętych: Stanach Zjednoczonych, Europie Zachodniej, Polsce, są to głownie choroby układu krążenia i nowotworowe. Na trzecim miejscu są urazy i wypadki.
 
Dlaczego akurat choroby układu krążenia i nowotworowe?
 
W patogenezie chorób układu krążenia podstawowe znaczenie ma styl życia. Na to składa się odżywianie, a globalizacja sprzyja jedzeniu gorszej jakości, wysoko przetworzonemu, bogatemu w kalorie i cukry proste oraz w kwasy tłuszczowe. Jest to jedzenie tanie, stosunkowo łatwe do wytworzenia, ale równocześnie niesie z sobą konsekwencje w postaci gwałtownego wzrostu występowania chorób układu krążenia. Równocześnie rozprzestrzenia się nałóg tytoniowy, nadmierna konsumpcja alkoholi mocnych, bardzo niska aktywność ruchowa, a to wszystko pogarsza i tak już niekorzystny styl życia. Do tego trzeba dodać jeszcze bogacenie się społeczeństwa, migrację ze wsi do miasta, która sprawia, że ludzie coraz rzadziej używają własnych mięśni, a głównie poruszają się środkami komunikacji publicznej i samochodami.
 
Panie profesorze, ale gołym okiem widać, że np. w Polsce maleje spożycie wódki na rzecz piwa i wina; jest też coraz mniej palących, bo palenie stało się niemodne.
 
To prawda, ale nie do wszystkich członków społeczeństwa ten przekaz dociera, co jest ściśle związane z poziomem wykształcenia. Na różnych etapach edukacji młody człowiek styka się z tematyką zdrowego stylu życia, ale nie zawsze w dorosłym życiu chce ją wykorzystywać.  Dlatego tak ważna w prewencji chorób cywilizacyjnych jest edukacja, przypominanie, uświadamianie zdrowego stylu życia „bezinwestycyjnego”, czego od najmłodszych lat powinni uczyć nauczyciele biologii, chemii i wychowania fizycznego. 
 
„Bezinwestycyjne” elementy zdrowego stylu życia to…
 
…przede wszystkim zmniejszenie spożycia produktów wysoko przetworzonych, zmniejszenie ilości cukrów prostych, ograniczenie cholesterolu, ograniczenie kalorii, zastąpienie kwasów tłuszczowych nasyconych, czyli pochodzenia zwierzęcego, kwasami tłuszczowymi nienasyconymi pochodzenia roślinnego lub rybnego oraz zastąpienie mięsa czerwonego białym.
 
Tylko czy mięso drobiowe na pewno wyjdzie nam na zdrowie, biorąc pod uwagę ogromne ilości hormonów i antybiotyków wykorzystywanych w hodowli drobiu?
 
Wszystko zależy od hodowli. Wielkoprzemysłowe fermy mają produkcję tanią i nie ekologiczną, ale małe gospodarstwa rolne stawiają na jakość i drób z takiej hodowli jest dla naszego zdrowia jak najbardziej korzystny.  Podobnie jest z rybami. Najważniejszy jest jednak zdrowy rozsądek i znajomość podstawowych zasad. Mam świadomość, że większość z nas nie ma dostatecznie dużo czasu i pieniędzy, by wszystko kupować tylko w ekologicznych gospodarstwach. Dlatego najważniejsze jest racjonalne i regularne odżywianie, unikanie bardzo przetworzonej żywności oraz papierosów i alkoholu. Nie wolno też zapominać o wysiłku fizycznym, jednakże ruch musi nam towarzyszyć, na co dzień, a nie sporadycznie. Wysiłek fizyczny sprawia, że mięśnie szkieletowe pobierają glukozę, spalają ją, a to gwarantuje utrzymanie prawidłowego stężenia glukozy w organizmie, przeciwdziała nadwadze i otyłości. Te z kolei są plagą cywilizacyjną, które sprzyja kolejnej patologii, jaką jest cukrzyca typu 2.
 
Jesteśmy tym, co jemy, wpływ odżywiania na nasze zdrowie jest bezdyskusyjny. Ale czy nie większym wrogiem człowieka niż zła dieta, jest stres?
 
Stres jest poważnym czynnikiem sprawczym chorób układu krążenia. Pewne typy osobowości: osoby działające w pośpiechu, przesadnie ambitne, niepotrafiące zapanować nad zazdrością, zawiścią, stawiające sobie zbyt wygórowane cele w stosunku do swoich możliwości, są narażone na dużo częstsze występowanie chorób układu krążenia niż inni. 
Stres, poprzez uruchamianie pewnych mechanizmów hormonalnych, sprzyja podwyższonemu stężeniu glukozy w surowicy krwi, wzrostowi ciśnienia tętniczego krwi, wpływa też na układ immunologiczny. Dowiedzione jest, że przewlekły stres na tyle osłabia układ odpornościowy, że może to być powodem zmniejszonej kontroli nad rozwojem komórek nowotworowych. Przewlekły stres sprzyja też pojawianiu się pewnych dysfunkcji układu immunologicznego i powstawaniu chorób z autoagresji.
 
Lekarze często powtarzają: więcej ruchu, odpowiednia dieta, mniej stresu. Łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić.
 
Na to nie ma łatwej recepty. Każdy musi indywidualnie rozważyć, co jest dla niego ważne: kariera, pośpiech, pieniądze, czy może model działania bardziej sprzyjający zdrowemu i długiemu życiu. 
 
Jaka jest cena przedłużania życia przy pomocy osiągnięć medycyny? Dawniej przeżywali tylko najsilniejsi, bo słabszym medycyna nie była w stanie pomóc. Dziś jest ona w stanie utrzymać przy życiu – oczywiście do pewnego momentu – nawet bardzo słaby organizm.
 
Nowoczesne położnictwo współczesne, nowoczesna neonatologia, czyli gałąź medycyny zajmująca się noworodkami, sprawiają, że dziś – dzięki rozwojowi nowoczesnych metod intensywnej terapii – przeżywają dzieci, które kilkanaście czy kilkadziesiąt temu nie miałyby szans. Są to osoby słabsze, częściej podatne na choroby zakaźne, choroby układu krążenia czy oddechowego, co generuje odpowiednie koszty ich dalszego funkcjonowania w społeczeństwie. Równocześnie przekazują one swoją słabość genetyczną kolejnym pokoleniom.
 
Żyjemy w świecie, w którym dobrobyt sprawia, że żyjemy dłużej i wygodniej, a równocześnie jest to największe zagrożenie naszego życia?
 
Wszystkie cywilizacje dobrobytu na przestrzeni dziejów ludzkości doprowadzały do powstawania poważnych chorób zależnych od stylu życia. Miażdżyca tętnic, leżąca u podłoża chorób układu krążenia, które – jak już wcześniej powiedziałem – są główną przyczyną zgonów, to nie jest wynalazek XX ani XXI wieku. To jest patologia znana od tysięcy lat. Potwierdzają to badania prowadzone przez Brytyjczyków w latach 20. XX w., ale również wykonane w ostatnich latach badania mumii pochodzących z Ameryki Południowej. Niektóre z tych mumii liczyły sobie ponad 4 tys. lat. Wykorzystano w tym celu nowoczesne techniki badania z zastosowaniem tomografii komputerowej. Wykrywano u tych mumii zmiany miażdżycowe jako żywo przypominające te, które występują współcześnie. Ale mumifikowano nie ludzi biednych, pochodzących z niższych stanów, tylko osoby zamożne. Czyli tamtejszy styl życia, nadmierne spożycie pokarmów, być może niska aktywność ruchowa sprzyjały podobnym patologiom, jakie niszczą ludzi współcześnie.
 
Skoncentrowaliśmy się jak dotąd na chorobach cywilizacyjnych występujących w społeczeństwach zamożnych. A jak wygląda ta sprawa w odniesieniu do biedniejszych społeczeństw?
 
Tam dużym problemem są wciąż choroby zakaźne, w związku z tym, że wciąż brakuje pieniędzy na szczepienia ochronne albo są to choroby na tyle mało nękające świat zachodni, że nie inwestuje się w ich zwalczanie. Po drugie, jest bardzo duża urazowość, i nie są to – jak w świecie zachodnim – urazy komunikacyjne, lecz urazy w rolnictwie, i to często prymitywnym, w którym zatrudniona jest duża część społeczeństwa. Dalej: globalizacja częstokroć sprzyja temu, że w krajach rozwijających się pojawiają się fast-foody z tych sieci, które występują w świecie zachodnim. Ale metabolizm tamtejszych ludzi nie jest przystosowany do tego typu żywienia. Do tej pory był to pokarm niskokaloryczny, natomiast w tej chwili otrzymują oni pokarm wysokokaloryczny. Dawniej był to pokarm nie przetworzony, który znacznie wolniej był metabolizowany. Teraz jest to pokarm wysoko przetworzony. To wszystko sprawia, że w krajach rozwijających się, zwłaszcza w Chinach i Indiach, mamy prawdziwą epidemię nadwagi i otyłości oraz cukrzycy typu 2. 
 
Paradoks?
 
Paradoks. A ściślej: efekt zmian cywilizacyjnych, wędrówki ze wsi do miasta, bogacenia się. Do tej pory tamci ludzie widzieli McDonald’sa wyłącznie w reklamach telewizyjnych. Teraz mają go na rogu ulicy, więc czemu nie spróbować? Do tej pory szli w pole 5 km i to co zjedli – spalili. A teraz podjeżdżają autobusem, tramwajem czy metrem. I to jest prawdziwa epidemia chorób cywilizacyjnych Zachodu kiełkująca w krajach rozwijających się, zwłaszcza w Azji południowo-wschodniej.
 
Czy globalizacja sprawi, że ludzie w świecie, który był bardzo różnorodny, staną się podobni do siebie bez względu na szerokość geograficzną – wielcy, otyli i chorzy na te same choroby?
 
Jeśli nie będziemy wierni tradycji kulturowej, temu co tradycyjnie było w naszych społeczeństwach jedzone, to grozi nam globalna epidemia chorób cywilizacyjnych. Musimy sobie zdawać sprawę, że ludzie w Azji południowo-wschodniej są wyposażeni w inne geny niż my. 
 
Czy to oznacza, że przepiękne, niewysokie i drobne Azjatki z kruczoczarnymi włosami, nagle staną się wysokie i otyłe?
 
Jeśli nie zastosują się do tradycyjnych reguł odżywiania, które w tamtych społeczeństwach istnieją, staną się równie „zglobalizowane” i zunifikowane jak ludzie żyjący w świecie zachodnim. Widać to dobrze w Japonii, gdzie młode społeczeństwo, które odchodzi od tradycyjnego żywienia i poznaje nowe tradycje kulinarne, które przychodzą ze świata zachodniego, zmienia swoje parametry antropometryczne. Japończycy stają się wysocy, otyli, zupełnie nie przypominają tradycyjnego Azjaty.
 
Prof. Joanna Penson, lekarka Lecha Wałęsy, która była więźniarką obozu w Ravensbruck, napisała w swojej książce, że tak długo żyje, bo przez długi okres życia doświadczała głodu. Czy to jest tak, że w świecie, w którym jest nadmiar wszystkiego, jedyną szansą na długie i zdrowe życie będzie niedojadanie?
 
Trzeba powiedzieć, że współczesna dieta Europejczyka czy Amerykanina jest dietą stanowczo zbyt kaloryczną w stosunku do potrzeb. Dawniej człowiek, wykonując ciężką prace fizyczną i poruszając się przy pomocy własnych mięśni, spalał nadmiar kalorii. Dziś nadmiar kalorii, dostarczany w żywności wysoko przetworzonej, sprzyja powstawaniu nadwagi i otyłości, a na ich podłożu rozwijają się choroby cywilizacyjne. Ten rozwój nadwagi i otyłości widać już u najmłodszych. Model typowego zachowania dziecka to dziś nie bieganie z piłką i pajdą chleba w ręce, tylko wielogodzinne ślęczenie przed laptopem i imieniny w fast-foodzie. Sprzyja to nie tylko chorobom układu krążenia, ale również chorobom układu ruchu, ponieważ w tym okresie kształtuje się tzw. szczytowa masa kostna. Od niej zależy to, na jakim etapie życia wystąpią problemy związane z osteoporozą, czyli zrzeszotnieniem kości, prowadzącą do poważnych złamań i ubytkiem masy kostnej.
 
Pokolenie dzieci wychowanych na podwórkowych trzepakach może o sobie powiedzieć, że dostało najlepszy posag od rodziców? A rodzice wożący dzieci samochodami do szkoły i pozwalający im ślęczeć godzinami przy laptopie, wyrządzają im największą krzywdę?
 
Zdecydowanie tak. Ale ta sytuacja to skutek tempa życia. Nikt nie ma na nic czasu, a rodzice – często „programując” dziecku przyszłość – nie posyłają dziecka do najbliższej szkoły, gdzie mogłoby dotrzeć pieszo, tylko do elitarnych, ekskluzywnych szkół, do których wypada przywieźć dziecko samochodem. Potem dziecko jest odbierane ze szkoły i przywożone do domu, w międzyczasie są zajęcia pozalekcyjne, głównie o charakterze intelektualnym, w rodzaju nauki języków obcych, a więc głównie w formie siedzącej. Nie ma czasu na typową aktywność ruchową. Stąd tak duża częstotliwość wad postawy, chorób układu krążenia itd. 
 
A zaczyna się od unikania lekcji WF, co staje się coraz bardziej nagminne.
 
Tak jest. Ludzie nie lubią się męczyć. Natomiast lekcje WF są męczące, bo trzeba dać z siebie jakiś wysiłek fizyczny. Jeśli dziecko dawniej bawiło się na podwórku, biegało, grało w piłkę, to lekcja WF nie była dla niego wielkim wysiłkiem. Obecnie jest ona wielkim wysiłkiem fizycznym i rodzice uciekają się do wszelkich sposobów, nawet szukając znajomości wśród lekarzy, aby z błahych powodów wystawili dziecku zwolnienie lekarskie z ćwiczeń.
 
Ale czy to nie jest tak, że snobizm wielu z nas objawia się tym, że rezygnujemy z najprostszych form ruchu – pójścia pieszo do sklepu, spacerów itd. – natomiast spędzamy mnóstwo czasu na siłowni? Czy nie doszliśmy w tym do idiotycznych paradoksów?
 
Przede wszystkim ruch musi być dostosowany do możliwości fizycznych danej osoby. Jeżeli ktoś przez całe życie się nie ruszał, to nagłe pójście na siłownię i rozpoczęcie w sposób agresywny wysiłku fizycznego może skutkować u niego wystąpieniem poważnych problemów kardiologicznych, wzrostem ciśnienia tętniczego krwi, rzutem hormonów i może on już z tej siłowni nie wrócić. Ruch powinien być dozowany. Na początku to może być spacer po gazetę do kiosku, spacer z psem, wyjście ze znajomymi na godzinny spacer w weekend, a potem wysiłek może stać się modą. Ludzie w wielu krajach nie spędzają czasu na siłowni:; raczej biegają w alejkach parkowych, jeżdżą na rowerze. Siłownia jest gestem rozpaczy w miejscach, gdzie nie ma terenów zielonych i nie ma gdzie się ruszać. 
 
To dlaczego na rzeszowskich bulwarach rano jest pusto, a w pobliskiej siłowni – tłum?
 
To moda. Snobizm. Okazja do pokazania się. Podobnie jak spacer z nowymi nartami po Krupówkach. 
 
No właśnie, moda. Co Pan sądzi o naszej powszechnej skłonności do łykania różnych suplementów diety, witamin w formie tabletek itd.? Jemy góry tego, co jest obecne w produktach naturalnych, po które nie sięgamy.
 
Współczesny człowiek idzie na łatwiznę i chce szybko uzyskać efekt. Jest bombardowany informacjami w reklamach. Witaminy, suplementy diery, mikroelementy są najlepiej sprzedającą się grupą leków bez recepty na całym świecie. Sami farmaceuci mówią, że ludzie, którzy przychodzą z receptami na leki ratujące życie, np. na nadciśnienie czy cukrzycę, pytają często, czy nie byłoby czegoś tańszego, choć ten lek kosztuje np. 15 zł. A jednocześnie ci sami ludzie biorą najdroższe witaminy, za 100-150 zł. Moda na suplementy pochodzi ze źle rozumianych badań epidemiologicznych. Jeśli dowiedziono, że stężenie witamin przeciwdziałających chorobom układu krążenia koreluje ze zmniejszeniem zapadalności na te choroby, to nie wnioskujemy, że są to wskaźniki zdrowego stylu życia, będące pochodną spożywania dużej ilości warzyw, owoców i ryb morskich, tylko że możemy w ogóle nie jeść warzyw i owoców, możemy  spożywać tłustą wieprzowinę i jeśli tylko kupimy w aptece witaminy, które zabezpieczają przed chorobami układu krążenia, osiągniemy ten sam efekt. Lecz suplement diety nie zastąpi zdrowego trybu życia i zdrowego odżywiania.  Stężenie witamin we krwi jest jedynie markerem tego stanu. 
 
Coraz częściej jesteśmy też bombardowani reklamami w rodzaju: bez względu na to co zjesz, jeżeli później połkniesz tabletkę – twoja wątroba będzie „jak nowo narodzona”.  
 
To wielkie oszustwo. Nie należy wierzyć w jakąś magię medycyny i przemysłu farmaceutycznego. Kształtowanie stylu życia, przestrzeganie pewnych zasad musi być długofalowe i stałe. Tylko wtedy przynosi efekt. Akcyjne podejście do kwestii zdrowego stylu życia nie przyniesie żadnego długofalowego efektu.
Jeżeli sami – właściwym odżywianiem, ruchem itd. – nie zapewnimy sobie zdrowia…
 
…to żadne środki farmaceutyczne ani żadne cudowne metody terapeutyczne za nas tego nie zrobią. Czyli – jak zawsze – najważniejszy jest zdrowy rozsądek i umiar.
 
Prof. dr hab. n. med. Jan Gmiński, absolwent Śląskiej Akademii Medycznej, endokrynolog, specjalista angiologii, biologii medycznej, biochemii, chorób wewnętrznych i diagnostyki laboratoryjnej. Kierownik Katedry Zdrowia Publicznego, Dietetyki i Chorób Cywilizacyjnych Wydziału Medycznego w Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie. 

Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy