Reklama

Ludzie

Prof. Piotr Kłodkowski. Akademik w niekończącej się podróży

Z prof. Piotrem Kłodkowskim, byłym ambasadorem RP w Indiach, rektorem Wyższej Szkoły Europejskiej im. ks. Józefa Tischnera w Krakowie, dyrektorem Instytutu Badań nad Cywilizacjami Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie rozmawia Aneta Gieroń
Dodano: 25.05.2015
19756_IMG_7076
Share
Udostępnij
Aneta Gieroń: Panie profesorze, w latach 2009 – 2014 był pan ambasadorem Polski w Indiach, od 2014 r. jest pan rektorem Wyższej Szkoły Europejskiej im. ks. Józefa Tischnera w Krakowie, a ciągle tak niewielu wie, że Piotr Kłodkowski, to „nasz człowiek” z Rzeszowa i z Rzeszowem od zawsze związany.
 
Prof. Piotr Kłodkowski: Tak, choć urodziłem się we Wrocławiu. W Rzeszowie mieszkam od 6 roku życia i w 100 procentach jest to moje miasto. Tutaj chodziłem do II LO, tutaj urodziły się moje dzieci i mieszkają moi rodzice, tutaj pracuję od wielu lat i nigdy nie myślałem, by stąd się wyprowadzić. Na Podkarpaciu czuję się u siebie, podobnie zresztą jak w Małopolsce i w Warszawie, którą bardzo lubię. 
 
W pewnym momencie pojawiła się jednak orientalistyka i… zdeterminowała całe pana dotychczasowe życie.
 
Wybierałem orientalistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, kiedy w Polsce dominującym kolorem był szary. Był rok 1983 i dziś to postrzegam jak swego rodzaju eskapizm – ucieczkę od rzeczywistości, skok w nieznane. Zwłaszcza, że zawsze fascynowałem się historią Polski i dość późno, bo dopiero w klasie maturalnej zdecydowałem się na orientalistykę. To były czasy bez Internetu, bez szerszej wiedzy o Indiach, ale jak zacząłem studia, dość szybko dotarło do mnie, że właściwie wybrałem. Oprócz literatury i kultury indyjskiej studiowałem język hindi i starożytny sanskryt, potem dodatkowo jeszcze zająłem się językiem urdu. Krótko wahałem się, czy wybrać arabistykę, ale ostatecznie zdecydowałem się na indologię, chociaż gorliwie uczestniczyłem również w zajęciach z klasycznego islamu. Studiowałem też filozofię na Papieskiej Akademii Teologicznej, gdzie zetknąłem się z ks. prof. Józefem Tischnerem, a który wywarł na mnie ogromny wpływ i nie kryję dziś ogromnej dumy, że jestem rektorem Wyższej Szkoły Europejskiej im. ks. Józefa Tischnera.
 
W latach 80. XX wieku trudno było wyjechać do Indii?
 
I tak, i nie, zależy czego się oczekuje. Gdy wyjechałem pierwszy raz, byłem na IV roku studiów.  Poznałem słynny hotel Relax  w dzielnicy Pahar Gandź, w New Delhi, gdzie zatrzymywali się wyłącznie Polacy i płacili jednego dolara za dobę, a który to hotel istnieje do dziś i ma tego samego właściciela. Specyfika tego miejsca w tamtym czasie polegała na tym, że bardzo tanio można było nocować, ale pod warunkiem, że wszystkie rzeczy na sprzedaż trafiały do nabywców za pośrednictwem właściciela hotelu. Polacy wysokie koszty podróży wyrównywali sobie wtedy m.in. handlem kryształami. Sam miałem kilka takich w mojej pierwszej podróży. 
 
Wyjazd do Indii był wtedy dla mnie spełnieniem marzenia o zobaczeniu kraju tak odmiennego od krajów europejskich, ale chciałem też dotrzeć do jednego, bardzo konkretnego miejsca. Fascynowałem się książką Bede’a Griffithsa „Powrót do środka”. Griffiths był benedyktynem w indyjskim klasztorze katolickim (aśramie) Szantiwanam w Południowych Indiach, treść książki jest zaś zbiorem rozważań filozoficzno-teologicznych proponujących współczesnemu zmaterializowanemu światu powrót do zapomnianych, a przechowanych również w wielkiej tradycji Wschodu wartości kontemplacji, poczucia sacrum, szacunku dla najwyższego Bóstwa, jedynej Prawdy, Ostatecznej Tajemnicy, na którą wskazują wszystkie religie. Griffiths postawił tezę, że współcześni chrześcijanie mogą dialogować z hinduizmem używając instrumentów filozofii indyjskiej, tak żeby przełożyć przesłanie chrześcijaństwa na język zrozumiały dla Indusów. Wzorcem dla niego był św. Tomasz z Akwinu, który wykorzystał filozofię starożytnych Greków do opisu prawd wiary. I rzeczywiście w ciągu 2 miesięcy tamtej pierwszej podróży do Indii, jeździłem po kraju, byłem w Szantiwanam, spotkałem się z ojcem Griffithsem, i na mnie, 24-letnim wówczas chłopaku zrobił on ogromne wrażenie. Do dziś pamiętam o naszych rozmowach i o życiu w aśramie.
 
Wtedy też podróż stała się immanentną częścią pana życia?
 
Bez wątpienia tak. Ta wyprawa była dla mnie przełomowa. Potem wielokrotnie jeździłem samodzielnie po całych Indiach i ten kraj mnie pochłonął, zachwycił. Premier Indii, Manmohan Singh powiedział ongiś, że cokolwiek powie się o Indiach, będzie to prawdą. Jeśli powiem, że tam są najbogatsi ludzie świata, którzy żyją w sposób bajeczny, to prawda. Powiemy – uderzające ubóstwo – prawda. Różnorodność niesłychana – prawda. Monotonia – prawda. To chyba najbardziej różnorodny kraj na świecie. I prawda ma tam wiele wymiarów.  Od pobytu w Szantiwanam  zafascynowały mnie też kwestie dialogu międzyreligijnego. Uważam, że kwestia religii w Azji – co w Europie nie jest dostrzegane albo dostrzegane powierzchownie  – jest fundamentalna. Tamtejsza tradycja religijna określa sposób życia, funkcjonowania w rodzinie, relacje wewnątrzspołeczne. Religia w Azji jest całością kultury. 
 
Podróżowanie. Z jednej strony gruntowna znajomość miejsc, do których jedziemy, a z drugiej tylko zmiana szerokości geograficznej bez głębszej refleksji. Czym jest dla pana? 
 
Ludzie powiadają, że podróż jest jak filozofia życia. Należy podróżować, ale pod warunkiem, że ta podróż jest też introspekcją – poznajemy świat zewnętrzny, ale poznajemy też siebie. To są jednak dość banalne, choć często powtarzane sformułowania. 
 
Człowiek podróżuje, bo ten świat jest i chcemy go poznać – to najprostsza odpowiedź. Podobna do tej, jakiej udzielają himalaiści pytani, dlaczego idą w góry. Bo są!
 
Podróż polega też na wejściu do wnętrza danej kultury, zrozumienia jej. Dlaczego ten świat jest tak odmienny? Co jest najbardziej w nim fascynujące? I nie chodzi mi tu o poznawanie nowych krajobrazów, czy własnych możliwości, ale o konkretne spojrzenie. W moim przypadku, jak funkcjonuje świat islamu czy hinduizmu? Czym on różni się od świata Zachodu? Co jest najbardziej intrygujące w tym świecie? Czym jest cywilizacja buddyzmu? Dlaczego Indie odnoszą sukces, będąc krajem relatywnie ubogim? Zadajemy konkretne pytania i jak mawiał mistrz Ryszard Kapuściński, próbujemy zrozumieć, co ten świat do nas mówi.  Dla mnie w podróży zawsze najciekawsi są ludzie. Nie przyroda, krajobrazy, zabytki – one tworzą atmosferę miejsca, mają swoje znaczenie, ale one są tłem do spotkania z Innym. 
 
Spotkanie z człowiekiem oznacza konieczność przygotowania się do dialogu.
 
Oczywiście, ale to jest najbardziej fascynujące. Spotkani ludzie zawsze istnieją w kontekście kulturowym i to wszystko, co nas otacza w nowym miejscu, już wcześniej ukształtowało rozmówcę, którego spotykamy w podróży. Nie ukrywam, że bardzo bliska była mi filozofia dialogu ks. prof. Józefa Tischnera, ona z kolei łączy się z filozofią Martina Bubera i umiejętnością spotkania się z tym „innym”. Kim jest ten „inny”? W jaki sposób reaguję na jego obecność, odkrywałem w bardzo mi bliskiej polskiej szkole reportażu, a Ryszard Kapuściński był jej najbardziej znanym reprezentantem. Ogromnie cenię też Wojciecha Jagielskiego i Wojciecha Giełżyńskiego. 
 
Poznawanie świata zakłada oczywiście znajomość języków obcych.  Nie znając języków, nie wchodząc w dialog, zwiedzanie świata jest dużo uboższe. Jako student czytałem wiele o poznawaniu Azji przez Europejczyków: jak np. misjonarze jezuiccy mieli kłopot z głoszeniem chrześcijaństwa w Chinach, właśnie ze względu na brak pewnych pojęć czy też ich odmienną interpretację. Bo jak mówić o Bogu w sensie absolutnym w koncepcji monoteizmu, kiedy takiego pojęcia nie  było w klasycznej cywilizacji chińskiej? Następuje zderzenie symboli, pojęć i nie wiadomo, czego dotyczy dialog  i do jakich ostatecznie wniosków dojdziemy. Dzisiaj, w dobie globalnego przepływu idei, to wygląda już nieco inaczej.
 
Podróżując ulegamy modom miejsc, do których docieramy? Albo inaczej, nasza tożsamość kulturowa ulega zmianom?

Wywodzę się z Europy, jestem Polakiem, moją ojczyzną jest język polski – mam mocną tożsamość kulturową. Dla mnie to oczywiste, co nie oznacza, że nie mogę wejść w inny świat, doświadczać go, ale nie porzucając swojej tożsamości. Ubieranie się nawet w strój miejscowy nie jest początkiem gubienia własnej tożsamości, ale zwykłą wygodą. Do dziś w Indiach jest dużo aśramów, gdzie wielu Europejczyków poznaje myśl buddyjską, ale niekoniecznie oznacza to konwersję. Ja, jako naukowiec, zawsze patrzę analitycznie, posługuję się „szkiełkiem i okiem”. Z dużą empatią patrzę na każdą inną kulturę, chcę się jak najwięcej dowiedzieć, mieć kontakt z żywymi osobami, trafiać do  nich poprzez dialog, a nie tylko poprzez książkę, ale ten dialog podkreśla moją własną odrębność wobec tej kultury. Wchodzę do tej kultury, ale zachowuję własną tożsamość. 
 
Ogromnym przeżyciem był dla mnie wyjazd na stypendium w czasie studiów, do Islamskiej Republiki Pakistanu, do National Institute of Modern Languages. To była uczelnia wojskowa, a moimi kolegami byli oficerowie armii pakistańskiej. Jeździłem po całym Pakistanie, co wtedy było jeszcze możliwe. Uczyłem się języka urdu, kultury Pakistanu i islamu, i to było doświadczenie niezwykłe. Miałem okazję poznać codzienność życia w kraju radykalnie muzułmańskim. Po studiach moje życie biegło utartym torem, wróciłem do Rzeszowa, był dom, dzieci, praca w III LO, studia doktoranckie. „Homo mysticus hinduizmu i islamu” było moim doktoratem i w tej książce głęboko wchodzę w filozofię religii islamu i hinduizmu. W tamtym czasie rozpoczynam też wędrówki z turystami po Azji. 
 
Wyprawy kulturowe na długo będą bardzo ważne w pana życiu.

Ponad 20 lat temu to był sposób na poznanie Azji, ale też na utrzymanie rodziny. Moją najpopularniejszą imprezą w tamtych czasach była miesięczna wyprawa do Tajlandii, Indonezji, Singapuru i Malezji, w sumie 13 przelotów. To były bardzo ciekawe podróże, a z niektórymi jej uczestnikami do dziś utrzymuję kontakty. Te osoby chciały poznać i zwiedzić jak najwięcej, a ja bardzo solidnie przygotowywałem się do tych wyjazdów. Trwało to od 1995 do 2002 roku  i obejmowało niemal cały kontynent azjatycki. Bardzo intensywny okres podróżowania – łączenie przyjemnego z pożytecznym.
 
W końcu zatęsknił pan za nauką.
 
Bardzo chciałem wrócić do nauki, byłem już kilka lat po doktoracie i kwestie naukowe pociągały i pociągają mnie najbardziej. Nie ukrywam, że kusiła mnie myśl, by poważnie podejść do biznesu turystycznego i z nim się związać na stałe, na szczęście otrzymałem świetną propozycję z Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania, i nauka zaczęła dominować w moim życiu. Wiele zawdzięczam rektorowi uczelni, prof. Tadeuszowi Pomiankowi i prof. Jerzemu Chłopeckiemu, dzięki którym mogliśmy rozwinąć badania nad zagadnieniami wielokulturowości. Tak więc kolejne lata, aż do 2007 roku to czas poświęcony życiu akademickiemu i pisaniu habilitacji, którą w 2007 roku obroniłem książką „O pęknięciu wewnątrz cywilizacji", a za którą otrzymałem Nagrodę im. ks. Tischnera. Największy jednak przełom w pracy naukowej i publicystycznej przyniosła mi książka „Wojna światów? O iluzji wartości uniwersalnych'' z 2002 roku, która wzbudziła żywą dyskusję i która była nominowana do wielu nagród. Dzięki niej stałem się rozpoznawalny, brałem udział w debatach, w końcu w Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania powstał Instytut Badań nad Cywilizacjami, którym do dziś kieruję, wspólnie z dr Anną Siewierską-Chmaj. Naszym celem była popularyzacja świata azjatyckiego – uczelnia stawała się coraz bardziej międzynarodowa, konieczne były szkolenia dotyczące różnych cywilizacji, organizowaliśmy mnóstwo publicznych spotkań z wybranymi kulturami i przygotowywaliśmy zajęcia z komunikacji międzykulturowej, co ponad 10 lat temu wydawało się dość abstrakcyjne. Z kolei sama książka pomogła mi wejść bardziej aktywnie w świat zagadnień polityki międzynarodowej, którą zajmuję się od niemal 20 lat.
 
Kiedy pojawiła się propozycja zostania ambasadorem w Indiach?
 
W 2007 roku, po obronie habilitacji otrzymałem propozycję z Ministerstwa Spraw Zagranicznych objęcia stanowiska dyplomatycznego w jednym z krajów azjatyckich. Ostatecznie były to Indie.
 
Co o tym przesądziło?
 
Na moje publikacje zwróciło uwagę wielu kompetentnych ludzi, których poznałem pewien czas temu. Brałem  udział w różnych projektach MSZ, występowałem z wieloma inicjatywami. Realizowałem wcześniej m.in. projekt z ambasadą polską w Teheranie, reprezentowałem Polskę na szczycie Europa-Azja (ASEM) w Amsterdamie, który był poświęcony dialogowi międzywyznaniowemu. Ta nominacja była zatem konsekwencją bardzo wielu czynników. 
 
Wyjeżdżając do Indii jako ambasador bardzo dobrze znał pan hindi. Język otworzył przed panem miejsca i ludzi niedostępne dla większości dyplomatów bez znajomości języka?
 
Zanim odpowiem chciałbym podkreślić dwie kwestie: dyplomata powinien świetnie znać nie tylko kulturę kraju przyjmującego, ale przede wszystkim swoją własną, i to w wielu wymiarach. I druga rzecz: hindi jest głównym językiem Indii, ale w powszechnym użyciu jest także język angielski. Korzystając ze znajomości hindi, miałem na celu właściwe promowanie polskiej kultury, co było moim głównym zadaniem. Wszedłem w świat dominujący we współczesnej popularnej kulturze indyjskiej, w świat filmu Bollywood. Potocznie twierdzi się, że w Indiach wszyscy znają sie na dwóch rzeczach; na krykiecie, albo na filmie bollywoodzkim. Jeśli chodzi o krykiet, poddaję się, dla mnie to rozrywka zbyt wyrafinowana. W przypadku kina Bollywood, które jest w języku hindi, mam więcej szczęścia. Bollywood mieści się w Bombaju. Ma swoich zwolenników w Afganistanie, Nepalu, Sri Lance, na Bliskim Wschodzie, w Afryce Północnej, ale też w Europie; w Rumunii, czy nawet w Wielkiej Brytanii. Bollywood staje się globalnym narzędziem do promowania współczesnej kultury indyjskiej.  Filmy kręcone są nie tylko w Indiach, ale na całym świecie. Kino indyjskie nawiązuje strukturą do koncepcji tradycyjnego teatru sanskryckiego, z podziałem bohaterów na dobrych i złych, drugorzędnych itd. To wszystko zostało opisane w traktatach teatralnych i choć widz zwykle nie zdaje sobie z tego sprawy, w tych filmach jest to obecne. Znajomość hindi pozwalała mi cytować pewne dialogi w oryginalne, swobodnie rozmawiać o filmie z Indusami, co dawało mi ogromną przewagę w stosunku do innych ambasadorów i dzięki temu, jako jedyny ambasador zostałem zaproszony na wspaniałe przyjęcie z okazji 70. urodzin Amitabha Bachchana, mega gwiazdy Bollywoodu, cesarza filmu indyjskiego.
 
Z Bachchanem spotkałem się kilka razy, co miało związek z jego ojcem Hariwamś Rai Bachchanem, wybitnym poetą języka hindi, cieszącym się w Indiach ogromnym szacunkiem. W liście do megagwiazdy nawiązałem do poezji jego ojca, co od razu zaskarbiło jego sympatię. W Bombaju spotkałem się z rodziną  Amitabha Bachchana, jego żoną, która jest aktorką oraz synową, byłą Miss Świata, Aishwarya Rai.  Bachchan w jednym z wywiadów powiedział, że przekonałem go do wizyty w Polsce, i w 2011 roku był gościem na festiwalu Off Plus Camera w Krakowie. Impresje z tej wizyty są na jego blogu, a dla Polski to była fantastyczna promocja.  
 
Fot. Tadeusz Poźniak
 
Będąc ambasadorem w Indiach, jak próbował pan zwrócić uwagę na Polskę, biorąc pod uwagę, że Indusi bardzo niewiele wiedzą o Europie, nie wspominając już o Polsce.
 
Pamiętam, jak na spotkaniu biznesu indyjskiego z byłym premierem Donaldem Tuskiem, jeden z przedsiębiorców stwierdził, że Polska może wydawać ogromne pieniądze na promocję w Indiach i niewiele z tego nie będzie, dopóki nie przyciągniemy do siebie producentów Bollywood i to będzie najlepszą reklamą dla Polski. Zyska wówczas dużą rozpoznawalność, a i turyści indyjscy będą podróżować tropem swoich ulubionych bohaterów do naszego kraju. Byłem świadomy, że właśnie język filmu jest najbardziej odpowiedni w działaniach promocyjnych, i to w dwóch kierunkach: przekonywania twórców Bollywood, aby kręcili filmy w Polsce, a zarazem popularyzowania kina polskiego w Indiach.  W Kalkucie, byłej stolicy Imperium Brytyjskiego spotkałem znawców filmów Wajdy, Zanussiego, Kieślowskiego, Polańskiego. Polskie filmy są regularnie obecne na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Goa, jednej z największych imprez filmowych w Azji Południowej. Krzysztof Zanussi odebrał tam nagrodę za całokształt twórczości, a na przykład „Generał Nil” Ryszarda Bugajskiego, został uznany za jeden z najlepszych filmów, co zaskoczyło samego reżysera. Bo choć Indusi nie znali kontekstu historycznego, to uwiodła ich prawda uniwersalna – opowieść o honorze oficera. Dialog poprzez film jest o tyle ważny, że Indie są krajem numer jeden na świecie pod względem ilości kręconych filmów. W samym Bollywood produkuje się ich rocznie  ponad 1000. Warto dodać, że w Polsce nakręcono takie filmy indyjskie, jak „Fanaa”, „Azaan” czy „Kick”, i to z obsadą gwiazdorską, jesteśmy też potentatem, jeżeli chodzi o usługi dla indyjskiego przemysłu reklamowego. To niezwykłe oglądać w telewizji w New Delhi promocję lokalnych towarów luksusowych z widokiem kościoła mariackiego w tle. Jeśli chodzi o literaturę, to uznałem, że należy kontynuować tłumaczenia wybranych dzieł literackich na język hindi m.in. Czesława Miłosza, Adama Zagajewskiego, Zbigniewa Herberta, Wisławy Szymborskiej. To dla wąskiej grupy odbiorców, ale elitarnej i wpływowej. Zdecydowaliśmy się też na tłumaczenie prozy, co wiązało się z tym, że w 2014 roku Polska była głównym gościem na Międzynarodowych Targach Książki w New Delhi, dlatego pojawiły się dzieła Ryszarda Kapuścińskiego, Andrzeja Stasiuka, czy Olgi Tokarczuk. W planach są tłumaczenia na kolejne języki indyjskie: tamilski, bengalski i marathi.  
 
Jednak najwięcej, bo ponad 60 proc. mojej pracy jako ambasadora polegało na kontaktach z biznesem. Chodziło o to, by polskie firmy były obecne w Indiach, a indyjscy inwestorzy chcieli inwestować w Polsce. Należało znaleźć optymalne obszary, gdzie to spotkanie przynosiłoby najlepsze rezultaty. Jednym z nich była m.in. szeroko rozumiana energetyka. W 2014 roku doprowadziliśmy do największego w historii Polska – Indie Szczytu Energetycznego, w którym z naszej strony wzięło udział niemal sto firm, a po stronie indyjskiej ponad trzy razy tyle. Czas pokaże, jakie będą tego implikacje. Jako ciekawostkę podam, że symbolem Szczytu została bogini Kali, wykonana z polskiego węgla, przez polskiego artystę. To nasz pomysł, aby relacje biznesowe miały niebanalną oprawę kulturową. Cieszę się też, że z naszą pomocą doszła do skutku największa w historii wzajemnych kontaktów indyjska inwestycja typu „greenfield”, czyli budowa fabryki opakowań we Wrześni przez firmę Uflex. To już setki milionów dolarów. Generalnie  w przypadku biznesu indyjskiego są to zazwyczaj ludzie bardzo świadomi własnego dziedzictwa kulturowego, dlatego bardzo często, gdy miałem prezentację o Polsce, mówiłem o kulturze, sugerowałem, na jakich obszarach dialog międzykulturowy powinien funkcjonować, jakie elementy wspólnego dziedzictwa należy wybierać, aby realizować współpracę w najbardziej skuteczny sposób. Nasze dziedzictwo ma przecież wiele odcieni ciekawych dla Indusów i warto je właściwie promować.
 
Jednym z nich było przywrócenie pamięci o Stefanie Norblinie.
 
To niezwykła historia. Stefan Norblin to największe polonika w całej Azji. Artysta wszechstronny, malarz, który projektował też wnętrza, meble, ubrania, stroje, mąż Leny Żelichowskiej, znanej aktorki przedwojennej. Norblin z małżonką po wybuchu II wojny światowej opuścił Polskę, przez Rumunię i Turcję trafił do Iraku, gdzie ambasadora brytyjski najprawdopodobniej pomógł mu w wyjeździe do Indii. Norblin dotarł do Bombaju, tam miał swoją wystawę i został zauważony przez maharadżów, którzy zlecili mu prace w swoich pałacach. M.in. u maharadży Jodhpuru wykonał serię malowideł zdobiących wnętrze pałacu Umaid Bhawan, tworzył swoje dzieła w Morvi i Ramgarh. Mimo to aż do lat 90. XX wieku był zapomniany i aż dziwne, że Polsce dyplomaci przed 1989 roku nie byli zainteresowani Norblinem. Jego dzieła były dość zniszczone, ale prof. Krzysztof Maria Byrski, ambasador RP w Indiach w latach 90. XX wieku zainteresował nim ministerstwo i zapadła decyzja o renowacji tamtejszych dzieł. Trwało to dość długo, oficjalnie zostało zakończone w 2011 roku, kiedy Polska sprawowała prezydencję  w Radzie Unii Europejskiej. Dzięki temu Norblin stał się znakiem rozpoznawczym Polski w Indiach, o nim mówiliśmy, pokazywaliśmy filmy jemu poświęcone, sugerując, że to ważny element dialogu europejsko-indyjskiego.  
 
Jest szalenie interesujące, w jaki sposób Norblin poznał kulturę indyjską, mitologię i filozofię, a musiał je znać, bo poproszony przez maharadżę Jodhpuru, zrekonstruował sceny z mitologii indyjskiej, które znajdują się w tzw. Sali tronowej, i zrobił to wspaniale w stylu art deco. Nie wiadomo, czy miał nauczyciela, czy był samoukiem?! Bo skąd wiedział, jak przedstawiać boga Śiwę i boginię Parwati, albo że Ramajana może mieć kilka zakończeń? Te pytania fascynują do dziś, zwłaszcza że nie odnaleziono żadnych jego pamiętników czy listów (z jednym czy dwoma wyjątkami) z tamtego okresu. Sam Norblin chyba dobrze czuła się w Indiach, skąd wyjechał tuż przed odzyskaniem przez nie niepodległości w 1947 roku, głównie ze względu na stan zdrowia syna Andrzeja, który urodził się na subkontynencie. Wyjechał do USA, gdzie niestety mu się nie wiodło, i gdzie w 1952 roku popełnił samobójstwo, oficjalnie z powodu choroby grożącej utratą wzroku, co dla malarza było niewyobrażalną tragedią. 
 
Obecnie Norblin jest bohaterem wielu albumów na temat sztuki indyjskiej, funkcjonuje też w dialogu polsko – indyjskim, ale wciąż jeszcze nie jest rozpoznawalny tak, jak na to zasługuje. 
 
Mówiąc o zderzeniu symboli, dla każdego Europejczyka, który nigdy nie opuszczał Europy, wyjazd na Bliski albo Daleki Wschód jest szokiem kulturowym?
 
Niekoniecznie. Będąc ambasadorem w New Delhi gościłem wiele znakomitych osób, choćby literatów po raz pierwszy obecnych w Indiach. Czasem pierwsze spojrzenie jest świeże i dla mnie jako ambasadora było bardzo pomocne. Niekiedy byłem zaskoczony refleksjami, ale opisy bywały banalne. Pamiętam natomiast impresję mojej koleżanki, obecnie szefowej TVP Kultura, Katarzyny Janowskiej, która w trakcie wyprawy do Indii, kiedy nie byłem jeszcze ambasadorem, bardzo trafnie stwierdziła, że bieda w Indiach jest kolorowa. Człowiek chce podnieść swój własny status używając barw. Dlatego ta świeżość spojrzeń bywa intrygująca dla osób, którym zdaje się, że znają tamtejszą cywilizację. 
 
Sięgnę też do wybranej frazy Ryszarda Kapuścińskiego i powtórzę, że musimy zrozumieć kod kulturowy, który do nas jest kierowany. Inaczej zostaną tylko puste impresje. 
 
Co w byciu ambasadorem okazało się najtrudniejsze?
 
Gotowość, która jest swego rodzaju służbą. Praca siedem dni w tygodniu, 24 godziny na dobę. Życie dyplomaty to nie tylko przyjęcia i spotkania, jakby się zdawało – to tylko jego część, i to często nudna. Większość ambasadorów ma ambicję, by coś zrobić dla Polski, a do tego dochodzi ogromny stres przy organizacji różnego rodzaju spotkań oraz przygotowania trwające niekiedy rok, do dużych wydarzeń gospodarczych,  logistyczne i merytoryczne opracowanie  szczytów z najważniejszymi osobami w państwie, słowem: to gigantyczna praca, szczególnie gdy realizowana jest bardzo niewielkim liczbowo zespołem. Na szczęście miałem znakomitych współpracowników. Przydały mi się też doświadczenia z organizowania wyjazdów komercyjnych do Indii i innych krajów azjatyckich, jakie prowadziłem kilkanaście lat wcześniej. Jest takie zabawne powiedzenie na temat ulubionego zapachu każdego ambasadora. To zapach spalin odlatującego samolotu z premierem, prezydentem, albo innymi najważniejszymi osobami w państwie po zakończeniu wizyty. Oczywiście dyplomatycznie stwierdzę, że nie podzielam osobiście tej teorii zapachu… Bycie ambasadorem w Indiach to było wspaniałe wyzwanie i niezapomniany czas w moim życiu, ale to był też szalenie pracowity i nierzadko ogromnie stresujący fragment życia, do którego będę po częstokroć się odwoływał.  
 
W 2014 roku wrócił pan do Polski i… do nauki, ale już jako rektor Wyższej Szkoły Europejskiej im. ks. Józefa Tischnera w Krakowie.
 
Czyli niewiele się zmieniło, choć jedna rzecz bardzo mnie dotknęła. Bardzo brakuje mi śp. prof. Jerzego Chłopeckiego, który zmarł w styczniu 2014 r., znakomitego akademika, człowieka, który wychował już kilka pokoleń młodych naukowców,  i który wiedział jak wchodzić w proces dialogu z Innym. Był otwarty na złożone problemy świata, co nie jest takie oczywiste, bo ludzie zwykle boją się świata zewnętrznego, nie wyłączając akademików. Wspólnie z rektorem WSIiZ, prof. Tadeuszem Pomiankiem i gronem przyjaciół-naukowców próbujemy spuściznę prof. Chłopeckiego zachować dla całej wspólnoty akademickiej.  
 
Wróciłem też na uczelnię, będącą częścią konsorcjum rzeszowsko-krakowskiego, z którym jestem związany od dawna. WSE to dla mnie to wyjątkowe miejsce, elitarne, związane z księdzem prof. Tischnerem, który potrafił uwodzić intelektualnie i budować świadomą wspólnotę.  WSE jest uczelnią kameralną, z bardzo utalentowanymi młodymi wykładowcami i świetnymi studentami z całego świata. Dla mnie jako akademika to coś wspaniałego. Co drugi miesiąc spotykamy się w swoim gronie i ktoś inny wygłasza referat na ciekawy temat, więc dla każdego to okazja, aby ubogacić się naukowo. Dzielę czas między Kraków i Rzeszów,  gdzie również wykładam w Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania, i to rozwiązanie bardzo mi odpowiada, zwłaszcza że studiuje tutaj także mój syn, Wojciech. Z kolei moja córka, Joanna, jest absolwentką WSE, i obecnie kończy studia magisterskie w Krakowie na UJ. Po etapie ambasadorowania chciałbym bardziej intensywnie zagłębić się w pracę naukową, dydaktyczną, może też publicystyczną i pisarską. A o Indiach zawsze będzie przypominał mi mój pies – Robby, który urodził się w New Delhi, i trafił z nami do Polski. Bardziej ode mnie słucha mojej żony, Jolanty, która znakomicie wie, jak go kontrolować i jak go szkolić. Żywą cząstkę Indii mamy więc na co dzień w domu.   
 
Prof. Piotr Kłodkowski, były ambasador RP w Republice Indii, akredytowany w Nepalu, Bangladeszu, na Sri Lance i Malediwach. Doktor habilitowany nauk politycznych, specjalność: stosunki międzynarodowe. Absolwent orientalistyki na Uniwersytecie Jagiellońskim, gdzie uzyskał stopień doktora nauk humanistycznych w dziedzinie literaturoznawstwa. Ukończył podyplomowe studia Master of Business Administration na Akademii Ekonomicznej w Krakowie, studiował również filozofię na Papieskiej Akademii Teologicznej. Specjalista w zakresie politologii i stosunków międzynarodowych, szczególnie w obszarze państw azjatyckich. Habilitację uzyskał w Instytucie Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk w Warszawie. Uczestnik staży naukowych w National Institute of Modern Languages/Quaid-i-Azam University w Islamabadzie (Republika Islamska Pakistanu, 1989-1990), University College Cork w Irlandii (1993-1994), Clare Hall, Cambridge University (w ramach Wasilewski Scholarship, 2004) oraz International Leadership Program 2006 w Stanach Zjednoczonych, ufundowany przez Departament Stanu USA.
 
Laureat nagród im. Beaty Pawlak (za teksty publikowane w miesięczniku „Znak” na temat odmiennych kultur i cywilizacji, rok 2004) oraz im. ks. prof. Józefa Tischnera w 2006 roku (za eseistykę na tematy społeczne, która uczy Polaków przyjmować – jak mawiał ks. Tischner- „nieszczęsny dar wolności"). Wyróżniony za książkę "O pęknięciu wewnątrz cywilizacji", będącą jego pracą habilitacyjną w 2007 roku.
 
Przez niemal dziesięć lat organizował i prowadził wyprawy naukowe i kulturowe do krajów Orientu: Indii, Chin, Nepalu, Indonezji, Tajlandii, na Sri Lankę i Filipiny, do Birmy, Kambodży, Wietnamu i Laosu. Współpracował jako komentator polityczny z BBC World Service, TVN 24, TVP, PR. Autor ponad 50 publikacji, w tym m.in. książek „Homo mysticus hinduizmu i islamu; Mistyczny ruch bhakti i sufizm'', Wydawnictwo Akademickie DIALOG, Warszawa 1998 r., „Jak modlą się hindusi'', Verbinum, Warszawa 2000 r., „Wojna światów? O iluzji wartości uniwersalnych'' Znak, Kraków 2002 r., „O pęknięciu wewnątrz cywilizacji”, Wydawnictwo Akademickie DIALOG, Warszawa 2005, „Doskonały smak Orientu”, Znak, Kraków 2006. Autor scenariusza filmu dla TVP „Z innej strony – Iran”, współautor projektu i filmu przygotowanego przez British Council „Multicultural Europe/Wielokulturowa Europa". Źródło WSE w Krakowie.
 
 
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy