Reklama

Ludzie

Elżbieta Dzikowska: Od 50 lat ciągle wracam w Bieszczady

Z Elżbietą Dzikowską, podróżniczką, autorką książek i programów telewizyjnych, rozmawia Aneta Gieroń
Dodano: 25.07.2019
26395_0K3A4306
Share
Udostępnij
Aneta Gieroń: Pamięta Pani to wrażenie, gdy po raz pierwszy zobaczyła połoniny?
 
Elżbieta Dzikowska: Tak. To było w 1967 roku, kiedy w Bieszczady przyjechałam z moim pierwszym mężem, Andrzejem Dzikowskim. Zamieszkaliśmy w nieistniejącym już schronisku w Ustrzykach Górnych. Tam spędzaliśmy święta i sylwestra. Wtedy też po raz pierwszy spotkałam legendarnych bieszczadników, spośród których większość już nie żyje.  W kolejnych latach często tu wracałam, nierzadko samotnie, bo mój drugi mąż, Tony Halik, uwielbiał morze, żartując, że po górach chodzą tylko kozy i rogacze. Do dziś uwielbiam wędrówki  po Bieszczadach, które ciągle jeszcze są dzikie i nie do końca zadeptane. Najpiękniejsze jesienią, gdy złocą się jawory i czerwienią buki. 
 
I zawsze wraca Pani do Ustrzyk Górnych, których jest honorową obywatelką?
 
To dłuższa historia (śmiech).  Przed laty, wspólnie z moją przyjaciółką, dziennikarką Barbarą Henkel, przyjechałyśmy w Bieszczady, do Ustrzyk Górnych nie mając zarezerwowanego żadnego noclegu. Dotarłyśmy do GOPR-ówki, gdzie nas przyjęto i znalazł się nawet wolny pokój. Rano okazało się, że śpimy w "13", a sama GOPR-ówka też ma w adresie "13". To tylko mnie utwierdziło, że 13 jest moją szczęśliwą liczbą, a GOPR-ówka na wiele lat stała się moją "miejscówką" w Bieszczadach, gdzie zaprzyjaźniłam się z wieloma ratownikami i do dziś utrzymuję kontakt choćby z Grzegorzem Chudzikiem. Przez ostatnie lata nadal przyjeżdżam do Ustrzyk, ale zatrzymuję się już w Hotelu Górskim. Tam zaprzyjaźniłam się  z Anną i Józefem Szymbarami, a w całym hotelu można oglądać moje zdjęcia. Bieszczady o każdej porze roku i najpiękniejsze na Podkarpaciu kościoły oraz cerkwie. Kocham ten region, piękny, życzliwy i tylko czasem mam rozdarte serce, bo z jednej strony chciałabym, by w Bieszczady przyjeżdżało jak najwięcej turystów,  dzięki czemu miejscowi mogą zarabiać na życie, ale z drugiej nieustannie drżę, by to moje ukochane miejsce nie zostało zadeptane.
 
Oprócz Bieszczadów ma Pani jeszcze inne swoje miejsca na Podkarpaciu.
 
Uwielbiam tutejszą architekturę drewnianą – przepiękne kościoły i cerkwie. Wyprawiam się pod Jasło, Krosno, Komańczę, by te łemkowskie ślady historii utrwalać. Przy okazji przyjazdów w Bieszczady coraz częściej wyprawiam się też na Słowację. Byłam w Muzeum  Andy Warhola w Medzilaborcach, zwiedziłam też Bardejów z przepięknym kościołem pw. św. Idziego. Mam też swój epizod rzeszowski, gdzie przyjeżdżałam w latach  60. XX wieku jako recenzentka teatralna. Tak, tak, jako absolwentka historii sztuki, swego czasu przygotowywałam sporo tekstów o tematyce kulturalnej. W Rzeszowie poznałam wspaniałego Józefa Szajnę, z którym robiłam m.in. wywiady do moich późniejszych książek: "Artyści mówią" i "Polscy artyści w sztuce świata". To były pasjonujące tytuły, zapisy rozmów z najwybitniejszymi polskimi malarzami i grafikami. 
 
Mówię "Elżbieta Dzikowska", a myślę "Tony Halik" i przed oczami mam program telewizyjny "Pieprz i Wanilia". Byliście Państwo niezwykłą parą w życiu i pracy, wspólnie nagraliście ponad 300 odcinków kultowego programu, który przed telewizory ściągał miliony Polaków.
 
To był niezwykły związek, bo Tony był niezwykły. Pracowity, perfekcyjny, a jednocześnie z ogromną fantazją. Wspaniale się nam razem pracowało, świetnie się uzupełnialiśmy. Tony zajmował się filmowaniem, ja montowałam i pisałam komentarze. Piwnica w naszym domu pełniła rolę studia telewizyjnego. Spotkania z widzami były dla nas świętem, staraliśmy się nawiązać intymny kontakt, sprawić, by każdy czuł się zaproszony do naszego domu i na wspólną wyprawę do najdalszego zakątku świata. Zanim jednak poznałam Tony'ego, całkiem dobrze znałam już Amerykę Południową i Środkową. Pracowałam wówczas w redakcji miesięcznika "Kontynenty" i często podróżowałam. 
 
W podróży się też poznaliście?
 
Niezupełnie. W 1975 roku Tony mieszkał w Meksyku, a mnie w Polsce telewizyjny  "Klub sześciu kontynentów" poprosił, bym zrobiła z nim wywiad. Tony Halik był już wówczas znanym podróżnikiem i dziennikarzem pracującym dla amerykańskiej telewizji. Mówiąc prawdę, już wcześniej  widziałam go na ekranie małego, czarno-białego telewizora "Wisła", gdy opowiadał o skoczkach z Acapulco. Pomyślałam wtedy: jaki śmieszny facet,  i wyłączyłam go. Nie przyszło mi wówczas do głowy, że spędzę z nim 23 lata pięknego życia!
 
Cieszyliśmy się ze wspólnych i indywidualnych dokonań, kiedy dostawaliśmy Wiktora czy Złoty Ekran. Tony Nagrodę Pulitzera za cykl filmów o Kubie dla amerykańskiej sieci telewizyjnej NBC, ja meksykański Order Orła Azteckiego. To było świetne, partnerskie, pełne wsparcia małżeństwo. Tony spełniał moje podróżnicze marzenia, nawet te najdziwniejsze.  Gdy chciałam jechać szlakiem średniowiecznych katedr, to wsiadaliśmy w samochód z naszą skromną przyczepą i ruszaliśmy w Europę oglądając i filmując najpiękniejsze świątynie Niemiec, Francji, Włoch i Hiszpanii. 
 
A ta najważniejsza podróż?
 
Najważniejsza podróż jest zawsze przede mną, ale niezwykła była ta z 1976 roku, kiedy wspólnie z Tonym Halikiem byliśmy pierwszymi Polakami (w towarzystwie prof. Edmundo Guillenema), którzy dotarli do Vilcabamby, ostatniej, legendarnej stolicy Inków. W Archiwum Indiańskim w Sewilli Guillen dotarł do listów żołnierzy hiszpańskich, którzy opisywali trasę podbojów, jak również to, co zastali w Vilcabambie. Porównanie treści tych listów z rzeczywistymi ruinami było więc pierwszym bezpośrednim dowodem, że jest to właśnie legendarna siedziba władców inkaskich. Sama wyprawa, to było niezapomniane, wspaniałe przeżycie.
 
Często Pani żartuje, że jest z długowiecznej rodziny i jeszcze wiele podróży przed Panią. Gdzie jeszcze Pani nie dotarła? 
 
Z premedytacją odkładam podróż do Oceanii. Tam się niewiele dzieje, więc ciągle jeszcze biorę udział w "wyrypach" i koncentruję się na pięknych zabytkach i przyrodzie. Jesienią, we wrześniu w Papui – Nowej jest festiwal, na którym gromadzi się ponad 100 plemion w swoich strojach i tradycyjnych ozdobach. Piękne widowisko, bardzo chciałabym to zobaczyć, tym bardziej, że już myślę o kolejnym albumie – "Fryzury i nakrycia głowy świata".  
 
Rozmawiając o podróżach ucina też Pani  plotki o źródłach ich finansowania.
 
Kiedyś znakomicie wytłumaczył to Tony mówiąc, że w USA on napada na dyliżanse, a ja jestem burdelmamą. W rzeczywistości Tony jako dziennikarz telewizji NBC dobrze zarabiał, a potem miał wystarczającą emeryturę, by wystarczało nam na podróże bez luksusów po świecie. Ja też cały czas jestem czynna zawodowo, piszę, fotografuję, wydaję książki, z każdej podróży przywożę materiały na kilka projektów. Wydałam albumy poświęcone biżuterii, bo ta w różnych kulturach jest czymś bardzo ważnym i wymownym, służy nie tyle ozdobie, co chroni przed chorobami, kradzieżą – jest amuletem. Sama uwielbiam biżuterię, w Polsce robi ją dla mnie mój przyjaciel, Andrzej Kupniewski, tworząc małe rzeźby i mam piękną sztukę noszoną.  Popularne były moje wystawy fotografii uśmiechniętych twarzy spod różnych szerokości geograficznych. To niezwykłe, jak ludzie w krajach o wiele biedniejszych od Polski, potrafią być dla siebie życzliwi i uśmiechnięci.  Już Mahatma Gandhi powiedział: "Uśmiechając się, dajesz tak wiele i nie  tracisz nic". W dzisiejszych czasach podróżowanie  nie jest też aż tak kosztowne, jakby się to mogło wydawać. 
 
W ostatnich latach dużo też Pani robi, by zachęcić nas do podróżowania po Polsce.  Wydała Pani książki z serii: "Groch i kapusta. Podróżuj po Polsce" oraz "Polska znana i nieznana". 
 
Kiedyś świat był przed Polakami zamknięty i byliśmy złaknieni egzotyki. Dziś wszyscy jeżdżą pod palmy zapominając o pięknych zakątkach w Polsce, a szkoda. Dlatego postanowiłam odkryć Polskę na nowo, pokazać jak jest ciekawa i tajemnicza. Fascynujących miejsc jest naprawdę wiele. W najnowszym tomie "Polska znana i nieznana" będzie dużo o romańsko – gotyckiej architekturze w województwie zachodniopomorskim.  O Podkarpaciu też nie zapomniałam. Przypomnę kościół w Bliznem i przepiękną gotycką polichromię – Sąd Ostateczny.  Więcej szczegółów nie zdradzę, już w maju będzie można wszystko przeczytać.
 
Opowiada Pani jak zawodowy historyk sztuki. Gruntowne wykształcenie pomaga w podróżowaniu?
 
Ukończyłam historię sztuki oraz sinologię, i oczywiście, znajomość chińskiego  jest bardzo pomocna w Chinach, bo zawsze jest miło, jak można się porozumieć w języku miejscowym. I choć dobrze mówię w sześciu językach, to w kilkudziesięciu znam najważniejsze zwroty. To znacznie skraca dystans i świadczy o naszym szacunku do miejsca i ludzi, gdzie przyjechaliśmy. Uważam, że trzeba i warto do każdej podróży się przygotować, to daje prawdziwą przyjemność podróżowania. Dzięki temu nasze obcowanie z "innym" nie jest takie powierzchowne i infantylne. 
 
Podróżowanie w Pani przypadku to bardziej eksplorowanie, czy propagowanie?
 
Jedno i drugie. Jak eksploruję, to po to, by propagować, dzielić się wiedzą i fascynacją o odwiedzanym miejscu. Dla mnie najważniejszy jest cel podróży. Im krótsza droga, tym lepiej. Dostosowuję się do wszystkich warunków podróży,  jeśli trzeba, śpię na ulicy, w jurcie i pod gwiazdami. Staram się jeść i żyć jak tubylcy, ale nigdy nie rezygnuję ze zdrowego rozsądku i uczciwie mówiąc, wolę lepsze niż gorsze. 
 
Po tylu latach podróżowania zauważyła też Pani ciekawe analogie pod różnymi szerokościami geograficznymi. 
 
Zgodnie z teorią konwergencji podobne warunki dają podobne rezultaty, analogie kulturowe, a ludzie są tacy sami pod każdą szerokością geograficzną. Dlatego mamy  piramidy w Egipcie, Meksyku, ale też w Kambodży. Ludzie tak samo malują swoje ciała mieszaniną tłuszczu, ochry i krwi zwierzęcej w Namibii i  w Meksyku. 
 
Podróżowanie pozwala też na różne rzeczy patrzeć z szerszej perspektywy. Pani nie tylko dostrzega analogie, ale i historyczne przekłamania. To Pani przywróciła pamięć Ernestowi Malinowskiemu w Peru i w ogóle w Ameryce Południowej.
 
Trochę tak. Wielokrotnie byłam w Peru, bardzo lubię ten kraj i bolało mnie, że jako projektant i budowniczy Centralnej Kolei Transandyjskiej przedstawiany tam był Amerykanin, Henry Meiggs, mimo że to zasługa naszego rodaka, Ernesta Malinowskiego. Przez kilka lat z wielkim trudem zabiegałam o pieniądze, by wznieść tam pomnik upamiętniający jego  inżynierskie dokonania.  Ten  wykonany przez prof. Gustawa Zemłę stanął w końcu w 1999 r. – w setną rocznicę śmierci  Ernesta Malinowskiego, na przełęczy Ticlio, w  najwyższym punkcie szlaku, na wysokości  4 818 m n.p.m. To cieszy. Tak samo, jak pięknie rozwijające się Muzeum im. Tonyego Halika w Toruniu, gdzie Tony się urodził. W tej chwili muzeum zajmuje dwie kamieniczki, marzy mi się trzecia i może się uda, bo ciągle zwożę eksponaty do tego muzeum z całego świata, a te przecież nie mogą leżeć w magazynach. Tam jest największa w Polsce kolekcja biżuterii etnicznej, ceramika przedkolumbijska i wiele innych cennych przedmiotów.
 
Od czasu, kiedy mamy Internet, podróżowanie w globalnej wiosce się zmieniło?
 
Ja tego nie odczuwam. Nie wyobrażam sobie pracy  bez Internetu, dzięki niemu łatwiej i szybciej się podróżuje, ale na mnie samą nie ma wielkiego wpływu. On przybliża świat, ale go nie zastępuje.
 
Do tego trzeba dużej samodyscypliny.
 
Pozory (śmiech). Jestem w czepku urodzona, dosłownie. Boję się tylko chamstwa i turbulencji, a uśmiech jest moją metodą na życie i  najkrótszą drogą do serca drugiego człowieka. Poza tym staram się, by każdy dzień przyniósł coś pożytecznego. Nie chcę żyć byle jak, stąd ciągłe pisanie, podróżowanie, spotkania z przyjaciółmi, teatr i filharmonia w moim życiu. 
 

Elżbieta Dzikowska, historyk sztuki, sinolog, podróżniczka, reżyser i operator filmów dokumentalnych, autorka wielu książek, programów telewizyjnych, audycji radiowych, artykułów publicystycznych oraz wystaw sztuki współczesnej. Wraz z mężem, Tonym Halikiem, zrealizowała około 300 filmów dokumentalnych ze wszystkich kontynentów oraz prowadziła popularny program telewizyjny "Pieprz i Wanilia". 
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy