Reklama

Ludzie

Ekonomista: Skutki Brexitu już są widoczne

Z dr. Arturem Chmajem, ekonomistą, dyrektorem Centrum Innowacji i Przedsiębiorczości Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie, rozmawia Jaromir Kwiatkowski
Dodano: 28.06.2016
28050_chmaj_1
Share
Udostępnij
Jaromir Kwiatkowski: Dziś wszyscy zastanawiają się, co ewentualny Brexit Brytyjczyków z Unii Europejskiej oznacza dla europejskiej polityki i gospodarki. Załóżmy, że do niego rzeczywiście dojdzie (choć są glosy, że to wcale nie jest takie pewne). Wiadomo, że będzie to długi proces, trwający minimum dwa lata, ale zapewne dłużej.

Dr Artur Chmaj: Dziś nawet żartowałem, że przy sprawności urzędników unijnych i przy tamtejszym poziomie biurokracji, proces formalnego opuszczania struktur UE przez Wielką Brytanię może potrwać nawet 20 lat. Natomiast ekonomia rządzi się swoimi prawami i bez względu na to, czy do Brexitu dojdzie, czy nie, jego skutki ekonomiczne już są widoczne i powodują niepewność. A niepewność to największa katastrofa dla gospodarki. Bo w niepewnych czasach wszyscy się boją: nie inwestują, wycofują pieniądze. To powoduje perturbacje na rynkach finansowych i walutowych. To pierwszy cios w gospodarkę światową.

Na rynkach walutowych widać znaczne osłabienie funta.

Rynek walutowy działa na zasadzie naczyń połączonych. Jeżeli mocno dewaluuje się funt i ten proces tak szybko raczej nie zostanie powstrzymany, to wiadomo, że inwestorzy uciekają od funta i walut uważanych za słabe czy ryzykowne, w tym niestety od złotówki, i kupują waluty bezpieczne. Funt na pewno będzie tracił na tej sytuacji, ale będzie traciła też złotówka. Jak na razie nie wiadomo, gdzie leży granica; większość analityków jest zdania, że 4,50-4,60 zł za 1 euro to maksymalna wartość, jaka może się pojawić w tym zawirowaniu. Natomiast rynki walutowe mają też to do siebie, że dość szybko się stabilizują. Jest trochę paniki i grubszych operacji, ale później następuje otrzeźwienie. W tym sensie, że dochodzimy do wniosku, że jednak świat się nie zawalił i wracamy do poprzednich reguł gry, a sytuacja dość szybko się stabilizuje. Dlatego rynek walutowy nie jest największym problemem; większym jest giełda. Inwestorzy giełdowi w warunkach niepewności boją się,  wycofują swoje aktywa z rynków ryzykownych i w związku z tym grozi nam, że w perspektywie kilkunastomiesięcznej nasza giełda zacznie dołować. Zresztą, nie tylko nasza; to dotyczy nie tylko Warszawy, ale w ogóle słabszych giełd. Natomiast jeżeli chodzi o rynki finansowe, to Brexit ma ciekawe skutki. Często powtarzam, że jeżeli w gospodarce ktoś traci, to ktoś inny ma szansę zyskać, a więc funkcje rynku londyńskiego przejmą inni. Niemcy już zacierają ręce, bo ogromne przepływy finansowe, które dotychczas szły przez Londyn, będą teraz szły częściowo przez Frankfurt, a częściowo przez Brukselę.

Jak to, co się dzieje, przełoży się na wymianę handlową z Wielką Brytanią
?

Skutki będą dwojakie. Po pierwsze, zmiana kursów walutowych powoduje, że coś staje się opłacalne lub nie. Wiadomo, że w warunkach słabnącej złotówki, droższe będą w Polsce wszystkie dobra importowane, bo trzeba będzie zapłacić więcej złotówek za tę samą kwotę waluty. Grozi nam więc podwyżka cen niektórych artykułów. Ale z kolei to nakręca eksport, który jest w sytuacji komfortowej, dlatego, że sprzedaje się za przysłowiowe 1 euro to samo, a dostaje się nie 4,10, tylko 4,50 zł. Co do ceł: na razie Wielka Brytania jest jeszcze we Wspólnym Obszarze Celnym. Te wszystkie umowy w ramach tego obszaru, niestosowanie ceł w obrocie wewnątrzunijnym, powoduje, że pewne towary są tanie, zarówno brytyjskie w Polsce, jak i polskie w Wielkiej Brytanii. Brak ceł powoduje, że można np. kupić względnie tanio brytyjską whisky Polsce, ale równocześnie w Wielkiej Brytanii można kupić względnie tanio np. nasze produkty żywnościowe czy części do maszyn i pojazdów. Nie wiemy jeszcze, co wynegocjują Brytyjczycy z Unią w kwestii taryf celnych, ale jeżeli w handlu z Wielką Brytanią przestaną obowiązywać regulacje unijne, a obie strony postanowią „poszaleć” z cłami, będzie to oznaczało podwyżkę cen towarów o 20-30 proc. w obu kierunkach. Może to dotknąć eksporterów, którzy przy słabszej złotówce mogliby eksportować bardziej rentownie, ale z drugiej strony – podwyżka cen może spowodować, że eksport się załamie. I to też będzie działało w obie strony.

W Wielkiej Brytanii przebywa ponad 1 mln Polaków, którzy tam pracują, a nawet mają jakieś niewielkie biznesy czy prowadzą polskie sklepy. Jak Brexit płynie na sytuację tych ludzi – to pytanie zadają sobie dziś ich rodziny w Polsce.

Jeżeli chodzi o polskich drobnych przedsiębiorców na Wyspach Brytyjskich, to – jak wcześniej mówiliśmy – dotkną ich trudności z cłami, podwyżkami cen, parytetem walutowym. Natomiast nie czarujmy się, tych polskich firm w Wielkiej Brytanii aż tak wiele nie ma; sporo Polaków pracuje na zasadzie samozatrudnienia, a więc są przedsiębiorcami tylko z nazwy. Tutaj jakiegoś dramatu nie będzie. Natomiast Polacy pracujący na Wyspach odczują kryzys związany z tym, że pewne dobra będą droższe, w związku z czym wzrosną koszty utrzymania w Wielkiej Brytanii. Natomiast jeżeli funt będzie się nadal osłabiał, a wszystko na to wskazuje, to praca na Wyspach Brytyjskich stanie się mniej lukratywnym zajęciem dla Polaków, którzy wyjechali tam, żeby zarobić i zarobione pieniądze np. zainwestować w Polsce.

Spodziewa się Pan, że osoby, które mieszkają w Wielkiej Brytanii i tam pracują, będą zmuszone do powrotu do Polski?

Jeszcze tydzień temu bym tego nie zakładał. Natomiast pojawiają się doniesienia m.in. o paskudnych określeniach wobec Polaków. Rodzina opowiadała mi, że w angielskiej szkole nauczycielka otwartym tekstem mówiła, iż głosowała za wyjściem Wielkiej Brytanii z Unii, bo nie chce uczniów-imigrantów. O pogorszeniu się atmosfery mogą więc decydować czynniki pozaekonomiczne. Do tej pory Wielka Brytania przygarniała Polaków, a oni się tam asymilowali, nie tworzyli konfliktów etnicznych ani rasowych, gett czy mniejszości. Natomiast na fali Brexitu zaczynają się rozwijać formy rasizmu, ksenofobii. Polacy mogą uznać, iż jest to dobry moment, by wyjechać stamtąd, bo się zaczną bać. Zaczyna się od pyskówek, połajanek, następnie może dojść do rękoczynów i to może doprowadzić do tego, że Polacy zaczną się zastanawiać, czy zostać na Wyspach, czy wyjechać – niekoniecznie do Polski. Jeżeli Cameron dzwoni do naszej pani premier z informacją, że zapewni bezpieczeństwo Polakom, to to o czymś świadczy. To jest realne zagrożenie, które jeszcze kilkanaście dni temu wydawało się iluzją. Czas pokaże, jak się to potoczy.
 

Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy