Reklama

Ludzie

Przestrzeń miejska Rzeszowa. Więcej cienia niż blasku

Aneta Gieroń, Jaromir Kwiatkowski
Dodano: 25.02.2013
2376_Malczewski_1
Share
Udostępnij
Z dr. hab. Janem Malczewskim, profesorem Uniwersytetu Rzeszowskiego, naukowo zajmującym się historią urbanistyki, planowaniem przestrzennym, ochroną i rewitalizacją obszarów zabytkowych oraz socjologią miasta i osadnictwa, rozmawiają Aneta Gieroń i Jaromir Kwiatkowski
 
Aneta Gieroń, Jaromir Kwiatkowski: Panie Profesorze, jak by Pan odpowiedział, gdyby ktoś poprosił Pana o scharakteryzowanie przestrzeni miejskiej Rzeszowa?
 
Dr hab. Jan Malczewski: Niedokończona i nieuporządkowana w wielu miejscach.

Ale jeśli spojrzeć na Rzeszów oczami osób z zewnątrz, to obraz jest taki, że miasto jest czyste, zadbane, ukwiecone. Sprawia dobre wrażenie. Tymczasem pewnie, jak to zwykle bywa w takich przypadkach, diabeł tkwi w szczegółach…
 
Mnóstwo spraw jest nieprzemyślanych. Jako przykład podam choćby nową kładkę, która powstała w Rzeszowie nad skrzyżowaniem al. Piłsudskiego z ul. Grunwaldzką. I nie chodzi mi tu o dyskusję nad jej kosztami czy aspektem estetycznym. Powątpiewam w zasadność usytuowania jej w tym miejscu. Dla mnie oczywiste jest, że jeżeli już musiała być w Rzeszowie okrągła kładka, to powinna być raczej na rondzie Dmowskiego, czyli przy Galerii Rzeszów, gdzie jest ogromny ruch: kołowy i pieszych. Na skrzyżowaniu al. Piłsudskiego z ul. Grunwaldzką wystarczyłaby zwykła kładka, w dodatku wielokrotnie tańsza. Jednak najkorzystniejsze byłoby niewątpliwie przejście podziemne.
 
Rodzi się pytanie, czy dobry jest mechanizm decyzyjny w Rzeszowie, skoro duże inwestycje w centrum miasta zdają się być dość przypadkowe …

Nie wiem, czy ktoś w ogóle zadał sobie trud, by zlecić analizę, która dokładnie określiłaby, w którym miejscu nowa kładka jest najbardziej potrzebna i jej montaż przyniesie mieszkańcom Rzeszowa największe korzyści. Tak samo jest dla mnie oczywiste, że dobudowywane nowe skrzydło Urzędu Marszałkowskiego powinno być wyższe, posiadać więcej kondygnacji, a sam Urząd Marszałkowski powinien być połączony pod ziemią z Urzędem Wojewódzkim i mieć z nim wspólny, duży, podziemny parking.

Miejsca parkingowe to więcej niż drażliwy temat w Rzeszowie. To, co oburza, to na przykład sugestie, by petenci odwiedzający Urząd Marszałkowski, Urząd Wojewódzki czy Urząd Miasta, parkowali swoje auta na parkingu przy Hali Podpromie. Na początek, niech sami urzędnicy tam parkują, a potem proponują to interesantom, dla których przecież owe urzędy powstały. Prywatnie jesteśmy coraz większymi entuzjastami płatnych parkingów w centrum Rzeszowa, jak choćby pod galerią na ul. Słowackiego, albo pod ogrodami oo. Bernardynów. Wtedy przynajmniej zawsze można będzie znaleźć miejsce do zaparkowania. Nie jest tajemnicą, że w ubiegłym roku warszawska firma robiła analizę wykorzystania miejsc postojowych w ścisłym centrum Rzeszowa i okazało się, że większość pozostawionych tam samochodów parkuje ponad 8 godzin. Trudno to nazwać załatwianiem spraw w urzędzie, raczej są to samochody pracowników zlokalizowanych tam instytucji. W wielu miastach zachodniej Europy w centrum robi się kilometry na piechotę, bo są powszechne zakazy ruchu i nikt się nie oburza…
 
W Rzeszowie też były płatne strefy parkowania, ale obecny prezydent miasta, Tadeusz Ferenc, który przed wyborami populistycznie obiecał zniesienie stref, po wyborach wcielił ten pomysł w życie. Tym sposobem położył na łopatki plany budowy płatnych, wielopoziomowych parkingów w centrum Rzeszowa. Dopóki będą darmowe miejsca postojowe, nie powstaną płatne parkingi. Od dobrych kilku lat w mieście trwa „wolna amerykanka” odnośnie do koncepcji przestrzeni miejskiej. Nie mamy żadnego planu, który sugerowałby zabudowę niską, wysoką itd. Oczywiście, nie można wyburzyć kamienicy w Rynku i postawić wieżowca, bo to na szczęście jest pod nadzorem i kontrolą konserwatora zabytków. O wszystkim decydują oficjalnie na sesjach Rady Miasta radni, którzy podejmują uchwały dotyczące miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego Rzeszowa.

Czy brakowi spójnej wizji rozwoju i rozbudowy Rzeszowa zawdzięczamy  nie do końca fortunne lokalizacje różnych budynków w mieście? Nie ma wątpliwości, że Galeria Rzeszów jest wybudowana zbyt blisko jezdni na Wiadukcie Tarnobrzeskim. Ryszard Podkulski, właściciel galerii, na konferencji prasowej twierdził, że tak budował, bo musiał przestrzegać warunków zabudowy, jakie uchwalili rzeszowscy radni.
 
Można zadawać sobie pytania, dlaczego radni zachowują się tak nieroztropnie.
 
Czy zatem jest w Rzeszowie tak, że każdy – nawet najbardziej absurdalny – pomysł architektoniczny, jeśli spodoba się prezydentowi i przegłosują go radni, staje się rzeczywistością?

Właściwie tak. Trzeba też pamiętać o tym, że – nie tylko u nas, ale i w innych miastach w Polsce – rządzą inwestorzy. W Rzeszowie, gdzie w 1997 r., w czasie wielkiej powodzi, woda o mało nie wdarła się na tereny Nowego Miasta, od strony ul. Podwisłocze, w pobliżu Mostu Zamkowego naprzeciwko hali sportowo-widowiskowej, teraz zasypuje się teren stanowiący naturalny polder zalewowy Wisłoka i powstają kolejne inwestycje.
 
Coraz częściej mówi się, że tereny zalewowe na Olszynkach już wkrótce będą zabudowywane kolejnym centrum hotelowo-biurowym. Tereny, które również powinny być polderami, bo tam nigdy nie da się zabezpieczyć Wisłoka przed wylewem…
 
W tym miejscu brak jest na pewno roztropnej polityki gospodarowania przestrzenią miejską. Szczerze powiedziawszy, uważam, że radni są często skrajnie niedoinformowani i nie mają bladego pojęcia o polityce przestrzennej miasta. W ten sposób dochodzi do takich sytuacji, że można odnieść wrażenie, iż są nieodpowiedzialni. Zabudowywanie tych polderów może doprowadzić w przyszłości do zalania podziemnych parkingów na placu przed filharmonią. Powódź z 1997 r. i straty spowodowane wylewami Odry we Wrocławiu widocznie nie zrobiły wrażenia na decydentach w Rzeszowie.
 
Może radni mają problemy z dogłębnym zrozumieniem tych zagadnień, bo nie są to proste sprawy?

Sadzę, że nie można powiedzieć, iż winna jest tylko ich niewiedza czy ignorancja. Obawiam się, że większym problemem są polityczne niuanse. Moim zdaniem, prezydent Tadeusz Ferenc jest zadowolony z propozycji każdego inwestora, najbardziej z tych w centrum Rzeszowa, bo wszyscy je zauważą i powstanie wrażenie, że coś się w mieście dzieje. Dlatego znalezienie złotego środka pomiędzy chęciami i zapędami inwestorów a interesami mieszkańców Rzeszowa, jest niekiedy trudne.

Trudno się dziwić prezydentowi. Wszelkie inwestycje w mieście przekładają się na zadowolenie mieszkańców, a zatem – poparcie wyborcze. Tu ładne kwiatki, tam załatany chodnik… Tadeusz Ferenc jest typem prezydenta-gospodarza.
Na pewno macie Państwo rację, tylko co dobrego wynika z tego dla polityki przestrzennej Rzeszowa?!
 
No cóż, nie do końca trafionych inwestycji jest w Rzeszowie na pewno sporo. W zachodniej Europie miasta średniej wielkości bez entuzjazmu podchodzą do wysokiej zabudowy. U nas przypadkowe wieżowce, wciśnięte między niskie bloki albo domki jednorodzinne, nikogo nie dziwią.
 
Inwestorzy realizują takie pomysły, bo ziemia jest droga, pozycja urbanistów bardzo słaba, a oficjalnie o wszystkim decydują samorządy. Zapis w ustawie o planowaniu przestrzennym mówi o tym, że to właśnie wójt, burmistrz lub prezydent, a nie urbaniści, opracowuje miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego. Ale rzeczywiście, czasy zachwytu wysoką zabudową w zachodniej Europie już dawno minęły, bo tam już je mają. W Rzeszowie są jeszcze takie miejsca, w których mogą stanąć takie obiekty, ale niekoniecznie tam, gdzie one powstają i gdzie się je planuje. Samorząd raczej nie tyle decyduje, co „przyklepuje” decyzje. Te decyzje zaś podejmują inwestorzy i biznes?
 
Odkąd w 2004 r. wprowadzono decyzje o warunkach zabudowy, samorządy decydują, jakie w nich znajdują się zapisy. A architekt miejski tylko pilnuje, by te decyzje były realizowane. Faktycznymi architektami Rzeszowa są inwestorzy, dla których się te decyzje przygotowuje, prezydent i radni. Do 2004 r. obowiązywał miejscowy plan ogólny, gdzie było określone przeznaczenie terenu pod  mieszkalnictwo wielorodzinne i jednorodzinne, usługi wszelkiego rodzaju,  zieleń miejską oraz inne funkcje niezbędne dla rozwoju miasta. Plan określał wysokość zabudowy (niska, wysoka), itp. Dziś zastępują go uchwały radnych, ponieważ taki dokument jak studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennego może być ignorowany, bo nie jest aktem prawa miejscowego, jak plan miejscowy. Oczywiście, decyzje są podejmowane często pod wpływem różnych grup nacisku. One były, są i będą, chodzi tylko o rozsądną politykę i rozsądne decyzje podejmowane przez prezydenta i samorząd.
 
Paradoksalnie można prowokacyjnie powiedzieć, że do miana  spójnego i zaplanowanego osiedla aspiruje tak zawsze krytykowane Nowe Miasto. Wszystkie wieżowce skupione razem, od kilku lat spójnie i z pomysłem odnowione. Szczyt estetycznej konsekwencji…. I to wszystko na osiedlu, na którym zostały złamane wszystkie zasady polityki przestrzennej…
 
To nie do końca prawda. Ale rzeczywiście, działania podjęte dla poprawy wizerunku Nowego Miasta dały pozytywny efekt np. przy ul. Kopisto (budowa Millenium Hall, rozbudowa Hotelu Prezydenckiego), jednak inwazja hipermarketów przy rondzie na Tyczyn (u zbiegu alei Rejtana i Armii Krajowej) dokonała dzieła zniszczenia przestrzeni miejskiej tej części miasta.
 
Czy nową jakość budownictwa wymusi nowe zachowanie klientów na rynku? Dzień, w którym klienci nie będą chcieli kiepskich mieszkań w kiepskich miejscach, skoro w tej samej cenie mogą kupić coś lepszego?
 
O wszystkim decyduje cena. Dopóki będzie zbyt nawet na najbardziej nieudane budynki, one będą powstawać. Co będzie w kolejnych latach, nie wiemy. Na razie wchodzimy w potężny dołek ekonomiczny, który może potrwać nawet 10 lat. I, tak jak w czasach PRL-u był rynek wykonawcy, tak teraz mamy rynek inwestora. Przed laty to wykonawca decydował, jakie budynki będzie budował i w jaki sposób. I tak np. budynki na osiedlu Nowe Miasto mają taki rozstaw, jaki był niezbędny, by z jednego dźwigu obsłużyć dwie strony budowy. Dziś to inwestor decyduje o zabudowie, bo on płaci, a rynek budowlany jest bardzo słaby.
 
Rozsądek podpowiada, że choć w minimalnym stopniu powinno być brane pod uwagę dobro wspólne. Zwłaszcza na etapie planowania budowy…

W decyzji o warunkach zabudowy jest punkt o dobrym sąsiedztwie. Mówi on, że budynek może być wyższy najwyżej o jedną, dwie kondygnacje w porównaniu z budynkiem sąsiada, ale tego często nikt nie przestrzega. 
 
Dotykamy  tu problemu, czy jest taka zapora, która byłaby w stanie zahamować budowlane „szaleństwo”?

Interes ogólny raczej go nie powstrzyma. Architekt czy urbanista mają przy kreowaniu przestrzeni miejskiej najmniej do powiedzenia. Prawo jest tak sformułowane, że – jak już wcześniej wspomniałem – głównymi aktorami kształtowania przestrzeni są prezydent, inwestor i samorząd. Na pewno miejscowe plany zagospodarowania powinny obejmować duże obszary, bo tylko wówczas będą oddziaływać na kształtowanie przestrzeni.

Ale można odnieść wrażenie, że ludziom na przestrzeni wokół nich samych zależy coraz bardziej. Pod koniec 2012 r., na I Kongresie Planowania i Projektowania Przestrzeni Miejskiej w Rzeszowie, był tłum ludzi.
 
Byłem na tym kongresie. Uczestników, owszem, było sporo. Ale co z tego? Zastanówmy się, czy ten Kongres wpłynął, albo wpłynie na jakąkolwiek lokalizację w Rzeszowie? Najtrudniejszych tematów nikt nie poruszył. Choćby tego, dlaczego wchodzi się z zabudową do Wisłoka?
 
Za to rozgorzała dyskusja wokół samochodów jeżdżących po rzeszowskich deptakach. Ale i tu zmienić ma się niewiele, bo prezydent stwierdził, że przedsiębiorcy, którzy tam pracują, muszą dojeżdżać do pracy i on im tego nie zabroni …

Cóż, pozostaje nam cierpliwie czekać na dojrzałość inwestorów, ale też roztropność samorządowców. W XVI, XVII wieku aktorami kształtowania przestrzeni w miastach prywatnych byli magnaci. Oni studiowali za granicą, tam podglądali najlepsze wzorce, trendy w kulturze, architekturze i budownictwie. Potem sprowadzali znakomitych fachowców do Polski, także do Rzeszowa, i tak kreowali przestrzeń wokół siebie, po części wokół nas.
 
Panie profesorze, chce Pan powiedzieć, że czasy dobrej architektury w Polsce skończyły się  co najmniej 100 lat temu? (śmiech)

Coś w tym rodzaju (śmiech). Choć i dziś bywamy zaskakiwani ciekawą architekturą, świetnie wkomponowaną w przestrzeń publiczną. Niestety, zbyt często są to lokalizacje przypadkowe. Weźmy np. Sąd Rejonowy w Rzeszowie przy ul. Kustronia. Niezły budynek, ale kto go tam widzi? Warto by się zastanowić nad tym, czy inwestorzy znaczących dla miast obiektów nie powinni prezentować swoich projektów publicznie celem zebrania o nich opinii.
 
Niezły pomysł. A co do budynku Sądu Rejonowego: tam miasto miało ziemię, a ta w Rzeszowie jest droga…

Zgoda. W ten sposób szybko załatwiono sprawę, ale już nikt nie zastanowił się, czy jest to mądra decyzja. I takich przypadków jest więcej, gdyż mamy ciekawe budynki, ale bardzo kiepsko wyeksponowane.
 
Które budynki powstałe w Rzeszowie w ostatniej dekadzie są, Pana zdaniem, zarówno ciekawe, jak i dobrze wyeksponowane?

Na pewno siedziba ICN Polfa Rzeszów, także budynek Politechniki Rzeszowskiej przy Al. Powstańców Warszawy, niektóre obiekty Uniwersytetu i kilka innych. Ciekawe obiekty powstają też w okolicach Rzeszowa, jak np. nowy terminal przy lotnisku w Jasionce, czy też projektowane Centrum Wystawienniczo-Konferencyjne przemysłu lotniczego, niektóre hotele itp. Mam świadomość, że ziemia jest droga, ale miasto mogłoby utworzyć bank ziemi i wymieniać się działkami z inwestorami. Rzeszów miał wiele świetnych lokalizacji, których szybko i beztrosko się pozbył.
 
Panie profesorze, mówi Pan, że o zabudowie przestrzeni miejskiej decyduje głównie inwestor. A gdzie w tym wszystkim jest interes mieszkańców? Jeden prosty przykład: wieżowiec przy ul. Hetmańskiej, obok stadionu Stali.

Uważam tę lokalizację za totalne nieporozumienie. Również planowane w pobliżu zapory wysokie budynki zlokalizowane na terenach bulwarów uważam za niefortunny pomysł.
 
Jeszcze co do wieżowca koło stadionu: chodzi nie tylko o to, że pasuje on tam jak pięść do nosa. Naszym zdaniem, w tym miejscu bardziej potrzebny jest parking, by kibice przyjeżdżający na mecze nie zajmowali samochodami wszystkich okolicznych ulic.

Zgoda. Albo weźmy sprzedaż bez ograniczeń terenu pomiędzy III LO a Centrum Medycznym „Medyk”. Powinno być jasno zapisane, co tam powinno powstać. Przydałyby się miejsca do parkowania, ale inwestor nie będzie ich budował, skoro w Rzeszowie są one za darmo, a więc taka inwestycja się nie opłaca. Spójrzmy na tzw. plac Balcerowicza – to nie jest wizytówka miasta. Powinien tam stanąć obiekt użyteczności publicznej, odpowiednio wkomponowany w otoczenie, niewysoki, bo to jest teren na obrzeżu Starego Miasta. Również przy al. Rejtana nie zadbano o to, by odpowiednio usytuować niektóre obiekty. Np. wieżowiec przy ul. Geodetów stanął za daleko, a powinien stanąć w ciągu alei Rejtana. Natomiast przy skrzyżowaniu al. Rejtana i Alei Niepodległości usytuowano jednokondygnacyjny budynek usługowy i stację paliw. Nie robiono kiedyś, a szkoda, studiów przyszłościowych całych ulic. Odbywało się to trochę na zasadzie wielkiego chaosu.

Czy miasto ma jakąś wizję, jak kształtować przestrzeń na przyłączonych terenach?

W tej chwili wizja jest jedna: włączyć do Rzeszowa jak najwięcej terenów, abyśmy byli „wielcy” i mieli dużą liczbę mieszkańców. Nie pochwalono się dotychczas żadnym pomysłem na zagospodarowanie tych wsi, poza budową chodników i budownictwem głównie jednorodzinnym. Na pewno pomysłem na miasto nie jest włączanie w jego granice administracyjne następnych wsi i antagonizowanie się z samorządami gmin sąsiadujących z Rzeszowem, ponieważ uniemożliwi to w niedalekiej przyszłości realizacje wspólnych dużych inwestycji na obszarze aglomeracji z pieniędzy unijnych przeznaczonych głównie na infrastrukturę, która pozwoli miastu faktycznie, a nie pozornie się rozwijać. Byłoby wspaniale, gdyby pan prezydent z taką konsekwencją budował nową infrastrukturę, jak walczy o włączenie następnych wsi do miasta.

Poza tym Rzeszów długo rozwijał się, jak to się mówi, „w krzaki”, a nie przyłączał terenów wartościowych pod względem inwestycyjnym. Dopiero ostatnio coś się zmieniło: akurat trwają konsultacje z mieszkańcami nt. przyłączenia do Rzeszowa gminy Trzebownisko lub przynajmniej jej niektórych sołectw, z lotniskiem i Parkiem Naukowo-Technologicznym Aeropolis.

Podstawowa rzecz przy włączaniu nowych terenów, o której zapomniano, jest taka: jeżeli połączenie następuje za zgodą miasta Rzeszów i gminy sąsiadującej, to przez 5 lat obie gminy są zwolnione z 5 proc. podatków. Uzyskana  w ten sposób kwota mogłaby pójść na duże inwestycje. Istotne jest również to, że w przypadku inwestycji drogowych Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad nie może inwestować w obszar na terenie powiatu grodzkiego i miasto musi to robić na własny koszt. Są to duże wydatki w budżecie miasta.
 
W przypadku przyłączania nowych terenów decyzje powinny być szybkie, bo zawieszenie powoduje sytuację, w jakiej znajduje się obecnie np. Matysówka: Rzeszów się o nią stara, Tyczyn nie chce jej wypuścić i w efekcie nikt w nią nie inwestuje.

Uważam, że Rzeszów powinien Matysówkę przyłączyć, bo wtedy można by dla niej i dla Słociny opracować plan zagospodarowania przestrzennego i zrealizować inwestycje infrastrukturalne,  można by ciekawie rozwiązać kwestię zabudowy wzgórz matysowskich od strony Rzeszowa i wybudować tam malownicze osiedla.
 
Prezydent Tadeusz Ferenc przy różnych okazjach powtarza, że ma wizję zabudowy wzgórz matysowskich.

Jeżeli ona rzeczywiście istnieje, to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby  ją przedstawić mieszkańcom i rozpocząć jej realizację.
 
Problemem Rzeszowa jest również układ komunikacyjny. To wielki problem, zasygnalizujmy go więc jedynie w tym miejscu, a za kilka miesięcy postaramy się wrócić do niego na naszych łamach.

Rzeczywiście, układ komunikacyjny to podstawowa sprawa. W czym tkwi problem? W tym, że proces przygotowania inwestycji drogowej jest kilkakrotnie dłuższy od procesu realizacji. Przygotowanie takich inwestycji to wielki wysiłek organizacyjny.  Część mieszkańców trzeba wywłaszczyć sądownie, ustalić właścicieli działek, przygotować decyzję środowiskową itp. To jest mało spektakularne.  W czasie żmudnych przygotowań nikt tych działań nie zauważa. Jedynym, który nie bał się tego i traktował te sprawy z najwyższą powagą, był wiceprezydent Rzeszowa Wiesław Walat.  Przygotował i zrealizował Most Zamkowy, co stworzyło możliwość inwestowania na większą skalę na Nowym Mieście, oraz przygotował przedłużenie obwodnicy do Załęża, co umożliwiło realizację połączenia miasta z węzłem wschodnim autostrady. On również przygotowywał przedłużenie ul. Okulickiego obok Zakładu Gazowniczego, tylko się okazało, że w latach 90. XX w. postawiono garaże na trasie przebiegu nowej drogi. Trzy garaże weszły w pas drogowy. Za prezydenta Ferenca wyrażono nawet zgodę, by na przebiegu tej drogi powstał hotel. Rozwiązanie zaproponowane w Planie Ogólnym Rzeszowa z 1992 r. było sensowne dla rozwiązania problemu korków w mieście, bo konieczne jest tu rozprowadzenie ruchu daleko przed wjazdem do centrum. W ostatnich latach nie przygotowuje się rozbudowy układu komunikacyjnego Rzeszowa, chociaż budowa obwodnicy północnej nie tylko rozwiązałaby problem korków w mieście, ale także otworzyła uzbrojone jeszcze w latach 80. XX w. tereny pod inwestycje mieszkaniowe i usługowe między Staromieściem i Zaczerniem. 
 
A może, zapytamy sarkastycznie, Rzeszów nie chce rozwiązać problemu korków? Prezydent Ferenc na konferencji prasowej przed otwarciem Galerii Rzeszów powiedział, że on się cieszy, iż w Rzeszowie są korki, bo to oznacza, że miasto żyje.

Sądzę, że budową nowych dróg nie są zainteresowane ani firmy, które zajmują się głównie modernizacją dróg w mieście, ani komórki odpowiedzialne za przygotowanie tych inwestycji, ponieważ jest to zbyt żmudna praca. Ten tandem jest zainteresowany jedynie ich remontem. Proszę popatrzeć, na czym polegają te remonty. Na wzmacnianiu i utwardzaniu nawierzchni. W ten sposób dobre nawierzchnie dróg w mieście zostały zastąpione bardzo dobrymi (w tym zakresie wysiłek miasta jest imponujący), ale nie rozwiązano problemu korków i tę porażkę usiłuje się przedstawić w kategoriach sukcesu: wstęgi były przecinane przed kamerami często. Ale tylko nowe trasy to otwarcie nowych terenów inwestycyjnych. Bez nich miasto będzie się kiepsko rozwijać, a korków się nie zlikwiduje. Nie przyłączanie nowych wsi, tylko budowa nowych dróg i innej infrastruktury wpłynie na rozwój miasta.

Wywiad i sesję fotograficzną przeprowadziliśmy w restauracji Oranżeria w Galerii Rzeszów.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy