Reklama

Ludzie

Sandra Tarnowska: W Dukli czuję się u siebie

Z Sandrą hr Tarnowską, współwłaścicielką pałacu w Dukli - siedziby Muzeum Historycznego, rozmawia Antoni Adamski
Dodano: 21.02.2017
31312_Tarnowska_11
Share
Udostępnij
Antoni Adamski: Dlaczego mieszka Pani w tak prowizorycznych warunkach?
 
Sandra Tarnowska: Nasi wrogowie pozbawili nas ziemi i rodowych gniazd. Jest to dla mnie przestrzeń odzyskana; wygnano nas, a teraz tu jestem. Tak, w spartańskich warunkach, ale u siebie. Adam z Kurozwęk hr. Męciński, nie mając własnych dzieci, Duklę pozostawił Stanisławowi Tarnowskiemu – memu Papie. Mam więc poczucie obowiązku wobec Niego i tego Domu, który miłował z  całego serca. Czuję bardzo silnie tu Jego obecność, obecność mojego śp. Ojca , jego siostry Zofii, ich rodziców: Wandy z Zamoyskich i Hieronima hr. Tarnowskiego.
 
Od jak dawna Pani tu mieszka?
 
Od jesieni 2015 . To była piękna, słoneczna jesień. Dojeżdżałam wówczas z Iwli ( Iwla była częścią majątku Dukla ), gdzie mieszkałam w ślicznie położonym drewnianym domku mojej siostry i bratowej. Ma on zresztą swoją historię. Należał do ludzi, którzy mieli tak silnie wyryte w sercach prawo Boże, że odmówili przejęcia naszej ziemi na własność.
 
Jaki był początek pobytu?
 
Prace rozpoczęłam od wysprzątania kaplicy grobowej, w której pochowani są: Cezar z Kurozwęk hr. Męciński , jego syn Adam z Kurozwęk hr. Męciński wraz z żoną Józefą oraz cioteczny brat ksiądz kanonik Stanisław Puszet. Spokój tych zmarłych był stale zakłócany. Po raz pierwszy przez czerwonoarmistów, którzy szukali skarbów w krypcie. Gdy w 1970 roku śp. nasz Ojciec przyjechał tu z moim bratem Adamem, zastali nieboszczyków wyrzuconych z trumien, leżących na ziemi. Gdy kości przodków ponownie umieścili w krypcie, zanocowali w jednym z domków kampingowych, które wówczas znajdowały się w parku. O północy przyszła milicja z tajniakiem i kazali im się natychmiast wynosić. Wciąż jeszcze obowiązywał dekret o reformie rolnej z 1944 roku, według którego właściciel nie mógł przebywać bliżej niż 50 km od swojej dawnej posiadłości.
 
Kaplica była w koszmarnym stanie. Po otwarciu drzwi  zastałam niezwykłą scenerię grubych „kotar" czarnych pajęczyn. Po kilku dniach, gdy kaplica była już uporządkowana, przystąpiłam do oczyszczenia terenu wokół niej.  Od lat był on miejscem libacji. Wyniosłam dziesięć worków szkła po butelkach wszelkiej maści alkoholi: od denaturatu, piwa, wódek po tequilę. Wyzbierałam tysiące zakrętek, kapsli, wydłubałam z ziemi kolejne tysiące petów . Paliłam świece i znicze, otulałam zbeszczeszczone to miejsce modlitwą i miłością. Doprowadzenie tych dwóch pomieszczeń do porządku trwało trzy tygodnie.
 
Teraz wygrzewam się przy ogniu. Przez całe życie brakowało mi kominka. Jego namiastką jest ta „koza”, ale pierwszą zimę spędziłam w Warszawie. 
 
Jak traktują Panią miejscowi?
 
Doznałam tu od ludzi dużo serca. Gdy wróciłam z Warszawy rzuciła mi się na szyję kobieta: „O jak dobrze, że pani już jest z powrotem". Zastanawiałam się, skąd ją znam. Ze sklepu, z kościoła? Nie wiem tego do dziś. Tylko raz zostałam zaczepiona przez pijanego, agresywnego mężczyznę, który złorzeczył, że nie ma już w parku boiska do gry w piłkę nożną. „Aby to boisko powstało, wycięto najcenniejszy starodrzew" – odpowiedziałam. Omal się na mnie nie rzucił. W końcu jednak odszedł. Później odkryłam pustą butelkę po piwie na schodach przy drzwiach do oficyny i kupę!
 
Jak dawno zna Pani Duklę?
 
Pierwszy raz przyjechałam do Dukli z moimi rodzicami wkrótce po naszym powrocie do Polski. Po raz drugi w latach 80 – tych na zaproszenie Muzeum, któremu pożyczyliśmy trofeum z wyprawy wiedeńskiej: siodło Kara Mustafy. Mieszkaliśmy w tej oficynie, w której teraz rozmawiamy. Mieściły się w niej pokoje gościnne. Znacznie później oficyna została opuszczona i wszystko, co się w niej znajdowało, wyniesiono – nawet kaloryfery. Znikł klasycystyczny kominek w drugiej oficynie. Rabunek w czasach pokoju niewiele różnił się od tego z pierwszych lat okupacji sowieckiej. „Czas jest ślepy, a człowiek głupi " – takie łacińskie przysłowie przytacza w odniesieniu do miejscowych inwestycji Emmanuel Swieykowski w swojej monografii Dukli, wydanej w Krakowie w 1903 r. Z biegiem dziesięcioleci czasy stawały się coraz straszniejsze w swym zaślepieniu, zaś ludzie coraz bardziej agresywni w swej głupocie.
 
 
Sandra Tarnowska. Fot. Tadeusz Poźniak
 
Co pozostało?
 
Nie zmienił się widok z okna pokoju Papy. To trzy garby góry Cergowej. Dziś można z niego oglądać bocianie gniazdo na kominie oficyny południowej, obserwować jak małe bociany uczą się latać.

Kiedy Pani ojciec wyjechał z kraju?
 
8 września 1939 roku Papa opuścił dom rodzinny w Rudniku nad Sanem. Przed wyjazdem przyklęknął w gabinecie ojca, by otrzymać błogosławieństwo. Dziadek Hieronim zdjął złoty krzyżyk i zawiesił Papie na szyi. Była to cenna pamiątka po młodszym bracie profesora Stanisława Tarnowskiego, ojca dziadka Hieronima – Juliuszu Tarnowskim, który zginął w pierwszej potyczce z Moskalami pod Komorowem w Powstaniu Styczniowym. Nigdy więcej Papa nie zobaczył swojego ojca. Wędrował przez Zaleszczyki do Rumunii, z Rumunii do Belgradu, z Belgradu do Francji, gdzie ukończył Szkołę Podchorążych i wstąpił do 2 Dywizji Strzelców. Po klęsce Francji został internowany w Szwajcarii, skąd uciekł, przedostał się do Palestyny i wstąpił do Brygady Strzelców Karpackich. Generał Kopański napisał: „Tarnowski należał do najodważniejszych żołnierzy w Pułku Artylerii Karpackiej . Dwa razy wyróżnił się w boju – pod Tobrukiem oraz w bitwie pod Bardią – i został odznaczony Krzyżem Walecznych". Na własną prośbę został przeniesiony do Anglii i po ukończeniu kursu dla komandosów w Warmham Court wszedł w skład wojsk spadochronowych. Jednak w wyniku zdrady Aliantów nie został zrzucony do Polski. Wstąpił do I Dywizji Pancernej Generała Maczka – do X Pułku Dragonów. Skończył wojnę w stopniu podporucznika, odznaczony czterokrotnie Krzyżem Walecznych.

Kiedy Stanisław Tarnowski wrócił do kraju?
 
Do Polski pojechał z siostrą Zofią w 1957 roku , by przekazać najcenniejszą pamiątkę rodzinną: proporzec Karola Gustawa zdobyty przez Michałka pod Rudnikiem w czasie „Potopu” szwedzkiego – jak to pięknie opisał Henryk Sienkiewicz. Nasz Dom uważał się za strażnika dóbr narodowych. Stąd, mimo że zarówno Królestwo Szwecji jak i Amerykanie pragnęli kupić od Papy proporzec  – a było Papie wtedy bardzo ciężko, zdecydował się przekazać go narodowi polskiemu. „Żadnych dziennikarzy, żadnego ministra” – zastrzegł Papa – „Nie stanę się narzędziem propagandy”. I tak proporzec Karola Gustawa do dnia dzisiejszego znajduje się na Wawelu.
Później oboje pojechali do Rudnika nad Sanem. Miejscowa ludność wydała na ich cześć przyjęcie. Papa powrócił na stałe do Polski z końcem 1960 roku. My z Mamą dołączyłyśmy do Niego w 1962 roku.

Gdzie się Pani wychowała?
 
Dzieciństwo spędziłam w Anglii. Pierwszą moją szkołą była szkoła francuska w Londynie. Miałam 5 lat i mówiłam tylko po polsku. Wkrótce rozmawiałam już po francusku jak i po angielsku. Jednak w domu nie wolno nam było mówić do Mamy i Papy w innym  jak rodzimym języku. Ostatni rok w Anglii spędziłam u Sióstr Zmartwychwstanek w Berkshire. Otoczony starym parkiem dwór sąsiadował z ulubionym zamkiem króla Edwarda VIII – Belvedere.
 
Po powrocie do Polski chodziłam w Warszawie do polskiej szkoły i zdałam tam maturę. Nie bez trudności, bo nie przeżyłam w Polsce  „nocy stalinowskiej”. Nie bałam się prawdą obalać głoszone kłamstwa. Miałam poważne trudności w adaptacji do życia w socjalistycznym kraju .
 
W 1969 roku wyjechałam do Anglii i wyszłam za mąż za Anglika. Nie było to szczęśliwe małżeństwo. Na Boże Narodzenie 1979 roku wróciłam z dwójką małych dzieci do Polski.
Sytuacja w Polsce była jasna: my-Polacy i oni-komuniści. W 1980 roku nastąpił wielki zryw narodu. Tak jak moi rodzice związałam się z ruchem niepodległościowym kierowanym przez śp. Wojciecha Ziembińskiego. Na pogrzebie Inki i Zagończyka arcybiskup Głodź w swojej homilii przywołał Jego pamięć. Potem stan wojenny i niezapomniane kazania księdza Jerzego. Utrzymywałam się z lekcji języka angielskiego. Po latach procesów zwrócono nam pałac z oficynami i parkiem, ratusz i trzy kamienice na Trakcie Węgierskim. Mój ojciec umarł w 2006 roku.
 
 
Sandra Tarnowska. Fot. Tadeusz Poźniak
 
Co można robić w Dukli? Miasteczko jest piękne, lecz  tak biedne, iż zamknięto już nawet ostatni szmateks. Drogą na Barwinek przejeżdżają setki tysięcy samochodów rocznie. Nikt się w Dukli nie zatrzymuje, bo nie ma po co.
 
Jestem w Dukli zakochana. Życie płynie tu w zupełnie innym rytmie. O 16 zamykane są sklepy w Rynku. Ustaje codzienny ruch. Wieczorem rozpoczynają się nabożeństwa w przepięknie odnowionych kościołach. Szczególna atmosfera panuje w rokokowej farze pw. św. Marii Magdaleny. Ławki swą lekkością przypominają salonowe meble. W nawie wiszą portrety Mniszchów. W pałacowych lustrach odbija się nagrobek Amalii Mniszchowej, dawnej właścicielki tych dóbr. Przedstawiona została jako wytworna dama leżąca z książką na szezlongu, która na chwilę przerwała lekturę i zdrzemnęła się. Ta drzemka stała się osobliwym przedstawieniem śmierci. Ta świątynia to prawdziwy „salon Pana Boga”. W prezbiterium stoi fotel w stylu Ludwika XV, który pochodzi z zamku . Gdy Papa powiedział ks. proboszczowi: „To jest mój fotel”, usłyszał następującą odpowiedź: „Ależ panie hrabio, ksiądz biskup na nim siedział”.

Bieduje Pani razem z mieszkańcami?
 
Żyję skromnie. Utrzymuję się z czynszów, które płacą: Muzeum, fabryka mebli, nadleśnictwo. Nie są to wielkie kwoty, bo należy podzielić je na sześcioro mego rodzeństwa. 
 
Trudno cofnąć reformę rolną.
 
Nikt z nas nie chce odbierać chłopom ziemi. Jednakże nie cała ziemia przeszła w ręce chłopów. Dukla była przede wszystkim majątkiem leśnym. Można zwrócić dawnym właścicielom lasy. Nadleśnictwo wycina stary drzewostan. Liczy się głównie zysk. Mój dziadek kazał sadzić na każde wycięte drzewo kilka nowych.
 
Polska jest jedynym krajem postkomunistycznym, w którym brakuje ustawy reprywatyzacyjnej. Dekrety Stalina nadal obowiązują.
 
Miasteczko starzeje się. Młodzi nie chcą żyć wyłącznie z emerytur rodziców i wyjeżdżają. 
 
Mało kto gospodaruje na ziemi, a przecież takie jest podstawowe prawo boże. Żyje obecnie pierwsze pokolenie, które przez rodziców nie jest uczone, jak tę ziemię uprawiać. Żywność kupowana jest masowo w Biedronce. A co będzie w wypadku wojny, gdy tych marketów zabraknie? Leżące odłogiem pola to bolesny widok. To się  kiedyś zemści na całym narodzie, który wyparł się swojej ojcowizny.
 
Nie opłaca się  niczego produkować…
 
Kiedyś w Iwli było pięćdziesiąt krów. Teraz pozostały dwie. A przecież można wskrzesić np. uprawę lnu, z której słynął ten region. Nie da się wszystkiego sprowadzać zza granicy! Największe spustoszenie dokonało się w ludzkiej świadomości. Młode pokolenie zerwało z przeszłością, bo telewizja oraz Internet dyktują, jak mają żyć. Staram się im tę przeszłość ożywiać, gdy tylko mogę. Kilka dni temu pani profesor Jolanta Wojdyłło przyprowadziła kolejno dwie klasy Liceum Św. Jana z Dukli na wystawę „Rodzina w Europie – Ziemiaństwo Polskie w XX wieku”. Wspólnie przeprowadziłyśmy tu lekcje historii. Przypominam przemilczanych bohaterów. Takim człowiekiem był rotmistrz Pilecki herbu Leliwa (poświęcony mu album jest częścią wystawy). Generał Bór Komorowski powiedział, że bez finansowego wsparcia ziemiaństwa (programy: „Uprawa”, „Tarcza”, „Opieka”) nie byłoby państwa podziemnego. Pani profesor powiedziała mi później, że uczniowie stwierdzili: „My tej lekcji nigdy nie zapomnimy".
 
Co będzie dalej z opuszczonymi oficynami pałacowymi?
 
Naszym głównym problemem jest brak pieniędzy. Ponieważ nie oddano nam ziemi, nie ma naturalnego zaplecza, by to wszystko utrzymać, przywrócić do stanu. Rodzeństwo ma różne plany. Na razie etapami, rok po roku porządkujemy park, który powoli wraca do kształtu, w jakim został założony. Najlepszą inwestycją byłby hotel. Na tej trasie nie zabraknie chętnych, którzy chcieliby się tu zatrzymać. W drugiej oficynie dobrze funkcjonowałoby centrum spotkań środowiskowych: kulturalnych, artystycznych. Jest w Dukli grupa ludzi, którym bardzo zależy na tym, by miasteczko była piękniejsze i dobrze zagospodarowane.
 
Rozmowa miała miejsce w północnej oficynie zespołu pałacowego, otoczonego rozległym parkiem. Oficyna z  podmokłym, odpadającym płatami tynkiem od lat stoi opuszczona. Tylko dwa pomieszczenia mają swego lokatora. W ciemnej sieni stoi rozgrzany żeliwny piecyk – „koza”; głębokie fotele wokół stolika zastawione są dziesiątkiem świec. Obok niemal puste, pięknie sklepione pomieszczenie parteru; na podłodze starannie zaścielone posłanie, na parapetach okien książki.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy