Reklama

Ludzie

Opowieść dragomana. Profesor Kłodkowski o współczesnych Indiach

Z prof. Piotrem Kłodkowskim, orientalistą, ambasadorem, podróżnikiem, autorem książki Imperium boga Hanumana, rozmawia Aneta Gieroń
Dodano: 01.07.2018
52369_klodkowski
Share
Udostępnij
Aneta Gieroń: Indie. Miejsce, które fascynuje, intryguje i poraża skrajnościami. Dla Pana szczególne, bo właśnie tam przez 5 lat był Pan ambasadorem RP, ale to także kraj, który kilkakrotnie przemierzył Pan z południa na północ i z zachodu na wschód. Jak Pan sądzi, jakie skojarzenia wywołują dziś Indie u większości Polaków?
 
Prof. Piotr Kłodkowski: Wydaje mi się, że są czymś w rodzaju najbliższej sercu egzotyki. Większość Polaków podróżujących do Azji, pierwsze skojarzenia tego kontynentu ma zazwyczaj z Indiami, ich wielokulturowością, duchowością, coraz częściej także z kuchnią. I paradoksalnie, to obraz dość odległy od rzeczywistości.
 
Pańska książka „Imperium boga Hanumana” na pewno nie jest przewodnikiem turystycznym, raczej idealnym tytułem dla każdego, kto choć w najmniejszym stopniu chce zrozumieć współczesne Indie. Kraj, który w najbliższych latach chce być światowym herosem – gospodarczym, militarnym, kulturowym, społecznym i jest na najlepszej drodze, by to osiągnąć.
 
Przede wszystkim jest to opowieść o ludziach. To rodzaj przewodnika po najciekawszych, według mnie, postaciach współczesnych Indii. Na pierwszy plan wysuwa się Narendra Modi, obecny premier Indii, postać fascynująca, nie tylko jako polityk, ale też człowiek. W przeszłości sprzedawca herbaty na dworcu, od kilku lat polityk numer jeden w Indiach. Tytan pracy, jogin, ścisły wegetarianin.  Postać wielowymiarowa, która powinna wzbudzać ogromne zainteresowanie Europejczyków, chociażby dlatego, że najlepiej odzwierciedla współczesne trendy na całym subkontynencie. Nie mniej ciekawe są losy Pierwszej Rodziny, jak nazywa się klan Nehru – Gandhi, z którego wywodzi się m.in. Jawaharlal Nehru, pierwszy premier niepodległych Indii i jego córka Indira Gandhi. Te postaci w ostatnich dekadach kształtowały historię Indii.
 
Klan Nehru – Gandhi często porównywany jest z amerykańskim klanem Kennedych. Brytyjscy publicyści poszli nawet o krok dalej i mówiąc o słynnej rodzinie indyjskich polityków, postrzegają ją jako rodzaj mieszanki brytyjskiej rodziny królewskiej Windsorów z amerykańskim rodem Kennedych. Historia jest tym bardziej fascynująca, że klan Nehru – Gandhi w 2014 roku, po raz pierwszy od bardzo wielu lat, stracił w Indiach władzę. Wysoko przegrał w wyborach z partią obecnego premiera, Indyjską Partią Ludową, a na czele państwa stanął właśnie Narendra Modi. Opisuję go m.in… z perspektywy nakryć głowy. Obecny premier Indii uwielbia wszelkiego rodzaju turbany, czapki, kapelusze, co chwilę je zmienia i ma to swój sens. Nakrycia głowy mają bowiem w Indiach bardzo symboliczne znaczenie. Za każdym razem coś sygnalizują, łagodzą, albo i zaostrzają konflikty. W jednym przypadku Narendra Modi odmówił też przyjęcia muzułmańskiego nakrycia głowy.
 
Co to oznacza w kraju, w którym, jak Pan pisze, dominuje hinduizm, ale za kilkanaście lat będzie mieszkać największa na świecie społeczność muzułmanów?!
 
Muzułmanie w znakomitej większości nie będą oczywiście głosowali na Narendrę Modiego, ale musimy pamiętać o skali. Muzułmanów jest w Indiach około 200 mln, czyli 14 proc. spośród 1 miliarda 250 milionów mieszkańców tego kraju. Większość stanowią wyznawcy hinduizmu, choć znów warto mieć w pamięci ważne słowa indyjskiego pisarza, polityka i intelektualisty, Shashi Tharoora, który mówi: „Wszyscy w Indiach jesteśmy mniejszościami”. Co to oznacza? Hinduizm nie jest jedną, jednolitą religią, w której wszyscy wyznają tę samą wiarę i praktykują te same rytuały, absolutnie nie. Jego wyznawcy należą do różnych kast, odłamów religijnych i mogą zupełnie inaczej wierzyć w Boga. Niektórzy mogą być wręcz wyznawcami politeizmu, inni monoteizmu, a jeszcze inni diametralnie odmiennej koncepcji panteistycznej. Są tam bardzo ścisłe podziały klasowe, innymi słowy małżeństwa, czy nawet przyjaźnie determinowane są przez przynależność kastową. Są nieliczne wyjątki od tej reguły, zwłaszcza w dużych miastach, ale te nieliczne jaskółki wiosny nie czynią.
 
Jednocześnie obecny premier Indii wywodzi się z jednej z najniższych kast, a prezydent Ram Nath Kovind należy do „niedotykalnych”, jak historycznie nazywano osoby wykluczone poza indyjski system kastowy.
 
To jest możliwe, bo polityka może wymusić pozytywne zmiany i tak się stało w Indiach, gdzie system kastowy formalnie zgodnie z konstytucją nie obowiązuje, aczkolwiek członkowie kast najniższych mają pewne przywileje, takie lokalne punkty za pochodzenie. Samo jednak społeczeństwo na zaakceptowanie zmian potrzebuje dziesiątek lat. Poza tym ludzie, którzy należą do najniższych warstw społecznych, są też wyborcami, i to w zdecydowanej większości. Członkowie najwyższych kast, choć na co dzień najbardziej poważani, stanowią mniejszość, stąd te kariery polityczne osób także z najniższych kast. W przypadku premiera Modiego, możemy mówić o wyjątkowym talencie politycznym. W jedną całość potrafił połączyć swój wizerunek jako mędrca, menadżera, a jednocześnie uduchowionego ascety, który dla ukochanych Indii poświęcił swoje życie, co w jego przypadku oznacza też rezygnację z instytucji małżeństwa. Modi formalnie jest żonaty, ale od dawna żyje w faktycznej separacji.

Książka jest bardzo ciekawą opowieścią o współczesnych Indiach, jednak kraju oddalonym od Polski o ponad 6 tys. kilometrów! Dlaczego warto ją przeczytać?
 
Gdyż zjawiska, które opisuję, przekraczają granice Indii. Same Indie liczą dziś już 1 mld 250 mln ludzi i niedługo będzie to najliczniejszy kraj świata. W dodatku jest to kraj, który odniósł duży sukces. Jest demokratyczny, odbywają się tam wybory, funkcjonują niezależne media, działa w miarę niezależne sądownictwo. To kraj, gdzie mówi się setkami języków, choć tak naprawdę tylko kilka jest najważniejszych. Ta ogromna różnorodność nie przeszkadzała i nadal nie przeszkadza w utrzymaniu obowiązującego tam systemu demokratycznego przez długi już czas. Z jednej strony dzisiejsze Indie stają się krajem wysokich technologii, informatyki, outsourcingu, biotechnologii, a z drugiej ciągle zachwycają swoim dziedzictwem kulturowym. Filmy Bollywood ogląda już ponad 2 miliardy ludzi na świecie. A co ważniejsze, ta opowieść pokazuje postacie, które działają na masową wyobraźnię.
 
„Imperium boga Hanumana” jest sumą Pańskich doświadczeń z ostatnich 30 lat jako podróżnika, akademika, reportażysty i w końcu ambasadora RP w Indiach.
 
Warto też dodać, że gdy mówię Indie, mam na myśli nie tylko Indie właściwe, ale cały subkontynent. Dość ważną rolę w książce odgrywają też Pakistan, Nepal i Sri Lanka. Przed laty studiowałem w Pakistanie, nauczyłem się języka urdu, widziałem rewolucję maoistyczną w Nepalu, często bywałem na Sri Lance i nie mam wątpliwości, ten wpływ kultury indyjskiej jest odczuwalny w całej Azji Południowej. 
 
W tej książce w jednej chwili możemy być w niezwykłych laboratoriach biotechnologicznych w Hajderabadzie w indyjskiej Dolinie Krzemowej w Bangalore i doświadczać super nowoczesnego świata, następnie przejechać do Benaresu, obecnego Waranasi i cofnąć się w czasie, by zobaczyć ogień, który płonie tutaj od 3,5 tys. lat. To święte miejsce dla wyznawców hinduizmu, gdzie kremowane są zwłoki zmarłych. Na kolejnych stronach zobaczymy pałace maharadżów zamienione dzisiaj w luksusowe hotele, a wśród nich pałac Umaid Bhavan z wyrafinowanymi wnętrzami zaprojektowanymi w czasie II wojny światowej przez Polaka, Stefana Norblina. To miejsce w 2016 roku zostało uznane za najbardziej luksusowy pałac na świecie. Nie możemy też przegapić agresywnego i bardzo skutecznego współczesnego biznesu indyjskiego, który odnosi światowe sukcesy. Wszystko to w otoczeniu hinduizmu, który jest zanurzony w epoce jeszcze wedyjskiej sprzed kilku tysięcy lat, także chrześcijan, którzy są obecni na subkontynencie od czasów Apostoła Tomasza i islamu, który od ponad 1 tys. lat jest częścią indyjskiej tożsamości.
 
Podzielił Pan książkę na trzy części. Pierwsza, najobszerniejsza, dotyczy ostatnich 70 lat historii Indii. Druga nawiązuje do najważniejszych zjawisk zachodzących w kraju, gdzie teraźniejszość oddycha przeszłością i nie ma problemu z przyszłością. Trzecia część poświęcona jest kulturze indyjskiej, a w sporej części samemu Bollywood, bez którego nijak nie da się rozmawiać o współczesnych Indiach.
 
Tylko w takim wymiarze można próbować zrozumieć, czym są współczesne Indie, które mają na sobie pieczęć trwania tysięcy lat w sposób niezmienny. To wyjątkowy kraj, w przeciwieństwie być może do Chin, gdzie po rewolucji maoistowskiej wiele się zmieniło, a Indie zachowały nieprzerwaną ciągłość w swojej historii i tożsamości. Gdy rozmawia się z rikszarzem, sklepikarzem, ma się wrażenie, że gdyby zanalizować ich myślenie, to w wypowiadanych przez nich słowach jest coś, co odbija myślenie sprzed setek lat.
 
 
Prof. Piotr Kłodkowski. Fot. Tadeusz Poźniak
 
Państwowość postrzegamy zazwyczaj przez pryzmat spoiwa, którym jest wspólny język, kultura, albo religia. Indie wymykają się tym regułom.
 
Rzeczywiście, Indie nie mają wspólnego języka, ale takich przykładów znamy więcej na świecie. W Indiach istnieją tysiące języków, ale w parlamencie używa się tylko dwóch: hindi i języka angielskiego. Hindi jest głównym językiem Indii i używa go ponad 800 mln ludzi, więc zbyt dużym uproszczeniem jest stwierdzenie, że kłopoty komunikacyjne uniemożliwiają Indusom zbudowanie państwowej wspólnotowości. Na pewno łączy ich jedna kultura. Od dawien dawna służyły temu pielgrzymki. Miejsca pielgrzymkowe rozsiane są po całych Indiach. Ludzie podróżują tam nie w celach turystycznych, ale religijnych. I sam fakt, że się podróżuje po całym kraju, na pewno daje poczucie tożsamości kulturowo-religijnej. Wprawdzie świątynie na północy i południu mocno różnią się od siebie, ale to ciągle jest wspólna kultura hinduistyczna, która sprawia, że widzimy swego rodzaju jedność.
 
Powszechne jest przekonanie o wspólnocie narodu indyjskiego (a nie tylko hinduskiego), do którego należą wyznawcy hinduizmu będący w większości, ale też muzułmanie, chrześcijanie, buddyści i inni. W Indiach są chyba wszystkie wyznania świata z wyjątkiem szintoizmu japońskiego i nie przeszkadza to Indusom sprawnie funkcjonować w tej różnorodności. Oczywiście, problemów i konfliktów wyznaniowych nie brakuje, ale biorąc pod uwagę wielkość i różnorodność kraju, ta liczba nie jest zbyt duża. Stworzono też mit narodowy, który łączy ludzi, a ogromna w tym zasługa pierwszego premiera niepodległych Indii, Jawaharlala Nehru.
 
Wokół czego koncentruje się ta opowieść?
 
To opowieść o Indiach demokratycznych, sprawiedliwych (chociaż nie dla wszystkich), z jednej strony korzystających z wielo tysiącletniej tradycji, ale i niegardzący najlepszymi praktykami narzucanymi przez Brytyjczyków. Premier Nehru zgodził się na przyjęcie systemu demokracji brytyjskiej, ale jednocześnie wprowadził system socjalistyczny, jak choćby upaństwowienie największych gałęzi przemysłu. Paradoksy, ale w Indiach całkiem dobrze się sprawdziły.
 
Dziś, kiedy rozmawia się z dobrze wykształconymi Indusami, niekoniecznie chcą mówić tylko o tradycji i duchowości, podkreślają przede wszystkim sukcesy współczesnych Indii. Ekspansję gospodarczą i kulturalną i potęgę Bollywood. Oni chcą pokazać Indie nie jako muzeum, ale nowoczesny zakład pracy.
 
Kiedyś premier Indii, Manmohan Singh, powiedział, że cokolwiek powie się o Indiach, będzie to prawdą. Jeśli powiem, że są tam najbogatsi ludzie świata, którzy żyją w sposób bajeczny. To prawda. Powiemy – potworna nędza. Prawda. Różnorodność niesłychana? Prawda. Monotonia? Prawda. To chyba najbardziej różnorodny kraj na świecie w monotonnym architektonicznym krajobrazie przeciętnego miasta. I prawda ma tam wiele wymiarów. Indie są swego rodzaju laboratorium świata, któremu nie tylko warto, ale wręcz trzeba się przyglądać, także z polskiej perspektywy.
 
Piotr Mucharski, redaktor naczelny „Tygodnika Powszechnego”, pisząc o „Imperium boga Hanumana” stwierdził: „nie zna granic świata, kto nie doświadczył Indii”.
 
Sądzę, że żyjemy w świecie coraz bardziej zróżnicowanym. Stykamy się z różnymi kulturami, ale w Indiach ta różnorodność istnieje od kilku tysięcy lat. Ta różnorodność jest jednocześnie łagodzona i modyfikowana przez indyjskość. Filmy Bollywood mają fanów we wszystkich grupach społecznych i wśród wyznawców niemal wszystkich religii. W tym kraju jesteśmy nieustannie świadkami dwóch procesów: z jednej strony próby ujednolicenia pewnych wzorców, z drugiej gigantycznej różnorodności. To ciągle zderza się ze sobą na ogromnym obszarze – mówimy o kraju, który ma ponad 3 mln km kwadratowych powierzchni. Przed wyborami ogólnokrajowymi był program w telewizji „Miliard głosów”. To robi wrażenie. Na subkontynencie spędziłem prawie 7 lat swojego życia i to miejsce nieustannie mnie fascynuje oraz zaskakuje.
 
Ale Pan zna języki urdu i hindi, co pozwala wejść w indyjską rzeczywistość. W przypadku turysty poznawanie Indii nie jest skazane na dużą powierzchowność?
 
W Indiach, odwrotnie niż np. w Chinach, język angielski jest w powszechnym użyciu, a brytyjski duch, jaki unosił się tam przez prawie 200 lat, ciągle jest wyczuwalny. To duże ułatwienie dla Europejczyków, dzięki czemu możemy wejść do tego świata, a język ma niebagatelne znaczenie. W Indiach powszechne jest też zjawisko płynnego przechodzenia z jednego języka na inny. Sam pamiętam, jak będąc ambasadorem używałem nawet pięciu języków. Z pracownikami ambasady rozmawiałem po polsku, innymi ambasadorami i obcokrajowcami po angielsku, z Indusami w języku hindi i po angielsku, w zależności od sytuacji. Z kolei rozmawiając z muzułmanami wykorzystywałem znajomość języka urdu. I wreszcie z rzadka odkurzałem wiedzę o języku rosyjskim przy kontaktach z osobami z obszarów postsowieckich.  
 
Indie odniosły sukces, bo umiały połączyć swoją tradycję kulturowo-religijną ze współczesnością na wielu poziomach, a to przyczynia się do niezwykłej innowacyjności dzisiejszych Indusów. W Europie często słyszymy, że narody nowoczesne, postreligijne, które zredukowały elementy tradycjonalizmu, odnoszą większe sukcesy. W przypadku Indii ta teoria się nie sprawdza. 
 
Wielu Polaków do dziś kojarzy Indie z głęboką duchowością, a wielu spośród nich w indyjskich aśramach próbuje odnaleźć swoją drogę duchową. 
 
Indie są krajem religijnym, ale czy uduchowionym?! Tutaj mam już spore wątpliwości. Poszukiwanie duchowości w Indiach przez Europejczyków zaczęło się od czasów Wiwekananda, który pod koniec XIX wieku został pierwszym globalnym filozofem hinduizmu, cenionym również w Stanach Zjednoczonych. Dziś aśramów w Indiach jest sporo, ludzi głęboko zanurzonych w tradycji duchowej też jest nie mało, co nie oznacza, że Europejczycy odnajdują w tych miejscach to, czego naprawdę poszukują.
 
Ale nawet w tytule książki zawarł Pan boga Hanumana, tak bardzo charakterystycznego dla hinduizmu.
 
Bóg Hanuman ma wygląd małpy, a precyzyjniej: ma korpus człowieka i głowę małpy. Hanuman jest niemal wszędzie, w każdym stanie, w każdym większym mieście i w tysiącach wiosek. Funkcjonuje w debatach politycznych i występuje w reklamach telewizyjnych. Bez niego nie istnieje w pełni tradycja hinduizmu. Nie może zabraknąć go w Mahabharacie ani w świętych księgach zwanych puranami. Wzywają go mistycy czasów średniowiecza i całkiem współcześni radykalni ideolodzy. 
 
Jest kwintesencją różnorodności Indii?
 
Na pewno świata paradoksów, odmienności, ale jednocześnie zostawia każdemu margines niedomówienia, który może zinterpretować na swój własny sposób. A czy najlepiej ilustruje współczesne Indie? To już Czytelnicy będą musieli ocenić.
 
W tej książce udało się też Pan ożywić zapomniane postacie Polaków związanych z Indiami.
 
Stefan Norblin to autor najliczniejszych poloników w całej Azji. Artysta wszechstronny, malarz, który projektował też wnętrza, meble, ubrania, stroje, mąż Leny Żelichowskiej, znanej aktorki przedwojennej. Norblin z małżonką po wybuchu II wojny światowej opuścił Polskę, przez Rumunię i Turcję trafił do Iraku, gdzie ambasador brytyjski najprawdopodobniej pomógł mu w wyjeździe do Indii. Norblin dotarł do Bombaju, tam miał swoją wystawę i został zauważony przez maharadżów, którzy zlecili mu prace w swoich pałacach. U maharadży Jodhpuru wykonał serię malowideł zdobiących wnętrze pałacu Umaid Bhawan. Tworzył swoje dzieła w Morvi i Ramgarh. Mimo to, aż do lat 90. XX wieku był zapomniany i aż dziwne, że polscy dyplomaci przed 1989 roku nie byli zainteresowani Norblinem. Jego dzieła były dość zniszczone, ale prof. Krzysztof Maria Byrski, ambasador RP w Indiach, w latach 90. XX wieku zainteresował nim ówczesne władze RP i zapadła decyzja o renowacji tamtejszych dzieł. Trwało to dość długo, oficjalnie zostało zakończone w 2011 roku, kiedy Polska sprawowała prezydencję w Radzie Unii Europejskiej. Dzięki temu Norblin stał się znakiem rozpoznawczym Polski w Indiach.  
 
Jest też szalenie interesujące, w jaki sposób Norblin poznał kulturę indyjską, mitologię i filozofię, a musiał je znać, bo poproszony przez maharadżę Jodhpuru, zrekonstruował sceny z mitologii indyjskiej, które znajdują się w tzw. sali tronowej, i zrobił to wspaniale w stylu art deco. Nie wiadomo, czy miał nauczyciela, czy był samoukiem?! Bo skąd wiedział, jak przedstawiać boga Śiwę i boginię Parwati, albo że Ramajana może mieć kilka zakończeń? Te pytania fascynują do dziś, zwłaszcza że nie odnaleziono żadnych jego pamiętników czy listów (z jednym czy dwoma wyjątkami) z tamtego okresu.
 
Sam Norblin chyba dobrze czuł się w Indiach, skąd wyjechał tuż przed odzyskaniem przez nie niepodległości w 1947 roku, głównie ze względu na stan zdrowia syna Andrzeja, który urodził się na subkontynencie. Wyjechał do USA, gdzie niestety mu się nie wiodło, i gdzie w 1952 roku popełnił samobójstwo. Oficjalnie z powodu choroby grożącej utratą wzroku, co dla malarza było niewyobrażalną tragedią. Obecnie Norblin jest bohaterem wielu albumów na temat sztuki indyjskiej, funkcjonuje też w dialogu polsko – indyjskim, ale wciąż jeszcze nie jest rozpoznawalny tak, jak na to zasługuje. 
 
Fascynujące jest też wspomnienie o arcybiskupie Władysławie Zaleskim, budowniczym pierwszego na subkontynencie seminarium duchownego.

Patriarcha Teb, czy jak go nazywali hindusi – Monsignor Zaleski, był specjalnym wysłannikiem papieża Leona XIII oraz nuncjuszem papieskim w ówczesnym imperium brytyjskim, który obsługiwał nie tylko Indie, ale właściwie całą Azję Południową. Był twórcą pierwszego seminarium duchownego dla rzymskich katolików, które powstało na dzisiejszej Sri Lance i gdzie przyjeżdżali przyszli kandydaci na kapłanów nie tylko z dzisiejszych Indii, ale też ze współczesnego Bangladeszu, Pakistanu, Afganistanu, Sir Lanki i Nepalu. Arcybiskup Zaleski stworzył seminarium, gdzie niezależnie od koloru skóry i narodowości wszyscy mogli się kształcić według tej samej nauki Kościoła rzymsko-katolickiego.
 
Jego prywatna historia jest równie fascynująca. Urodził się w połowie XIX wieku na Żmudzi, w polskiej, zamożnej rodzinie szlacheckiej, a w wieku 27 lat zdecydował się wstąpić do warszawskiego seminarium duchownego. W kolejnych latach kształcił się już w Rzymie. Misjonarz, botanik, autor opowiadań dla dzieci, poeta i jeden z największych polskich podróżników po krajach Azji przełomu XIX i XX wieku. Postać w wymiarze sienkiewiczowskim, którą udało mi się skutecznie przypomnieć i której warto nadać nowe życie.
 
Nie sposób pisać o Indiach nie wspominając o Bollywood. WPana przypadku to długa i niekiedy zabawna historia. Bo cóż znaczy etykieta ambasadora i wiedza akademika, gdy herbatę podaje synowa cesarza Bollywood, Amitabha Bachchana i była Miss Świata w jednej osobie, Aishwarya Rai.
 
Z Bachchanem spotkałem się kilka razy, co miało związek z jego ojcem Hariwamś Rai Bachchanem, wybitnym poetą języka hindi, cieszącym się w Indiach ogromnym szacunkiem. W liście do mega gwiazdy nawiązałem do poezji jego ojca, co od razu zaskarbiło mi jego sympatię. W Bombaju spotkałem się z rodziną  Amitabha Bachchana, jego żoną, która jest aktorką oraz synową, byłą Miss Świata, Aishwaryą Rai. Znajomość hindi pozwalała mi cytować wiersze jego ojca w oryginalne, swobodnie rozmawiać o filmach, co dawało mi ogromną przewagę w stosunku do innych ambasadorów i dzięki temu, jako jedyny ambasador, zostałem zaproszony na wspaniałe przyjęcie z okazji 70. urodzin Amitabha Bachchana, mega gwiazdy Bollywoodu i cesarza filmu indyjskiego. Samo przyjęcie przypominało sceny z filmu, ociekało przepychem i rozmachem. Niezwykłe doświadczenie. O randze i znaczeniu współczesnych gwiazd Bollywood w społeczeństwie indyjskim niech świadczy fakt, że najwięksi politycy świata nie zapraszają ich do swoich gabinetów, ale sami fatygują się na spotkania z nimi do Indii. Aktorzy mają status półbogów, a Bachchan ma nawet własną świątynię w Kalkucie.
 
Legendarny Bollywood mieści się w Bombaju. Ma swoich zwolenników w Afganistanie, Nepalu, Sri Lance, na Bliskim Wschodzie, w Afryce Północnej, ale też w Europie; w Rosji, czy nawet w Wielkiej Brytanii. Bollywood staje się globalnym narzędziem do promowania współczesnej kultury indyjskiej.  Filmy kręcone są nie tylko w Indiach, ale także w Europie, północnej Afryce, w sumie na całym świecie. Kino indyjskie nawiązuje strukturą do koncepcji tradycyjnego teatru sanskryckiego, z podziałem bohaterów na dobrych i złych, drugorzędnych itd. To wszystko zostało opisane w traktatach teatralnych i choć widz zwykle nie zdaje sobie z tego sprawy, w tych filmach jest to obecne. 
 
Dla nas filmy Bollywood zdają się być kwintesencją kiczu… i jakże mylni jesteśmy w swoich ocenach.

Dokładnie. Warto obejrzeć choćby „Pink”, o którym piszę w książce. Film koncentruje się na problemie przemocy seksualnej i gwałtu. Dlaczego kobieta w Indiach postrzegana jest jak łatwo dostępny obiekt seksualny?! Amitabha Bachchan wciela się w tym filmie w rolę emerytowanego adwokata, który w sądzie walczy nie tylko w imieniu swojej zgwałconej klientki, ale stara się poruszyć sumienie całych Indii. „Pink” zdobył liczne nagrody na festiwalach filmowych, ale chyba jego największym sukcesem jest to, że uznano go za obowiązkowy materiał instruktażowy dla tysięcy policjantów, dość kiepsko przygotowanych do prowadzenia spraw o gwałt czy molestowanie seksualne. Tego nie spodziewali się chyba sami twórcy, a Bollywood mógł się pochwalić kolejną sesją terapii dla narodu!
 
Prof. Piotr Kłodkowski, rzeszowianin, orientalista, były ambasador RP w Indiach ( 2009 – 2014) z akredytacją w Nepalu, Bangladeszu, na Sri Lance i Malediwach. Laureat nagród im. Beaty Pawlak i im. Józefa Tischnera. Autor m.in. „O pęknięciu wewnątrz cywilizacji” i „Doskonały smak Orientu”. Profesor w Katedrze Porównawczych Studiów Cywilizacji Uniwersytetu Jagiellońskiego, prowadził także zajęcia w Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie. W czerwcu w wydawnictwie „Znak” opublikował „Imperium boga Hanumana. Indie w trzech odsłonach”.
 
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy