Reklama

Ludzie

Mężczyzna od kuchni. Śpiewająco z Bartoszem Urbanowiczem

Z Bartoszem Urbanowiczem, śpiewakiem operowym, rozmawia Idalia Stochla
Dodano: 24.12.2018
43376_urbanowicz
Share
Udostępnij
Bartosz Urbanowicz, absolwent rzeszowskiego I Liceum Ogólnokształcącego, Zespołu Szkół Muzycznych Nr 1 w Rzeszowie, gdzie naukę śpiewu pobierał u Anny Budzińskiej Akademii Muzycznej w Katowicach na Wydziale Wokalno-Aktorskim w klasie Feliksa Widery. Zadebiutował mając 23 lata jako Warłaam w operze Borys Godunow w  Bytomiu, w reżyserii Wiesława Ochmana. Przez wiele lat związany z operą krakowską, wrocławską oraz Teatrem Wielkim w Poznaniu. Od 2013 roku solista Teatru Narodowego Mannheim. Współpracował z takimi reżyserami jak: Gianfranco De Bosio, Maciej Prus, Wiesław Ochman, Janusz Józefowicz i Grzegorz Jarzyna. Prywatnie mąż Kariny oraz tata Piotra, Zosi i Kuby.
 
Idalia Stochla: Od czasów, gdy śpiewałeś w knurowskim „Apogeum” twój wizerunek sceniczny i gatunek wykonywanej muzyki uległ trochę zmianie… 
 
Bartosz Urbanowicz: Delikatnie ujmując. Zmienił się znacząco, bo przeskok z szeroko pojętego rocka do muzyki operowej można nazwać ogromnym.  Jednak już w trakcie śpiewania w Apogeum studiowałem śpiew operowy na Wydziale Wokalno-Aktorskim w Katowicach. Godziłem te dwie stylistyki wokalne z całkiem niezłym rezultatem. Technika wokalna, której uczyłem się na studiach, bardzo pomagała mi w prawidłowym wykonywaniu utworów, wspomagała kondycję, dzięki czemu śpiewanie ciężkiego rocka było dużo łatwiejsze. Czasami ludzie nie zdają sobie sprawy, że śpiewanie to ciężka praca i wymaga dobrej techniki, żeby totalnie nie zachrypnąć już w połowie koncertu.
 
Jak zaczęła się przygoda z Apo? 
 
Zabrałem w latach 90-tych, Klaudynę Jackiewicz, koleżankę ze studiów, a jak się później okazało wokalistkę z Apogeum do pubu w Katowicach (Piotrowicach), na bluesowe jam session. Pub był, notabene, fanklubem zespołu Dżem i muzycy zespołu właśnie często tam bywali. Oczywiście, śpiewałem przez pół wieczoru i Klaudyna zapytała, czy nie chciałbym spróbować w Apo, bo aktualnie szukają drugiego wokalisty. Po rozstaniu z rzeszowskim zespołem szantowym Klang byłem, nie ukrywam, spragniony śpiewania muzyki rozrywkowej. Zgodziłem się. Zostałem zaproszony na próbę/przesłuchanie do Apo i jeszcze w trakcie tej próby zostałem członkiem zespołu. Rozpoczęła się fantastyczna przygoda. Przygoda, dzięki której poznałem moją żonę, nauczyłem się mnóstwa nowych rzeczy, poznałem setki polskich sal koncertowych, studiów nagraniowych, wspaniałych ludzi. A i wyszalałem się, jak to w zespołach rockowych z reguły bywa, za wszystkie czasy.
 
Graliśmy całą masę koncertów. Ale to poznanie Kariny, menedżerki zespołu Łzy, przeniosło nasz zespół na zupełnie inny poziom. Karina, wtedy jeszcze moja dziewczyna, miała ogromne doświadczenie we współpracy z mediami. Zaczęliśmy grać coraz poważniejsze koncerty, coraz częściej byliśmy zapraszani do telewizji i radia na wywiady, koncerty itp. Bardzo dobrze układała się nasza współpraca z Radiem Rzeszów.  Zagraliśmy mnóstwo koncertów z cyklu „Lato z Radiem Rzeszów”. W ich studiu zarejestrowaliśmy pierwsze utwory na trzecią płytę. Pierwszą płytę z zespołem nagrywaliśmy w Czechach, w mieście Trinec, w studiu, które mieściło się w… bunkrze przeciwatomowym. Studio było świetnie wyposażone. Zawiadywał nim wręcz mistrz akustyki. Największe wrażenie robiło miejsce, w którym się znajdowało. Totalna cisza, brak naturalnego oświetlenia i surowa stylistyka wnętrz tworzyły wręcz magiczny klimat, idealny do tego, aby się wyciszyć i stworzyć coś pięknego. Traciliśmy zupełnie poczucie czasu. Czasem wychodziliśmy coś zjeść, a tu 3 w nocy. Na szczęście naprzeciwko była całodobowa knajpa z pysznym piwem.
 
 
 Fot. Archiwum Bartosza Urbanowicza
 
Nagraliście w sumie trzy płyty, zagraliście setki koncertów. I wasze drogi się rozeszły…
 
Po skończeniu studiów stanąłem przed wyborem opera czy rock. Zresztą, psujące się już wówczas dobre relacje w zespole, wpłynęły na naszą decyzję i postanowiliśmy z Kariną opuścić zespół. Wtedy mogłem poświęcić się całkowicie muzyce operowej.

Niektórzy twierdzą, że opera jest rodzajem sztuki ponadczasowej. Wiele osób uważa jednak, że staje się w obecnych czasach coraz bardziej anachroniczna…
 
Faktem świadczącym o tym, że opera jest rodzajem sztuki ponadczasowej jest to, że do dziś możemy posłuchać utworów mających po kilkaset lat.  Opera ciągle jest świeża w swoim przekazie, odkrywana na nowo, a melodie w niej słyszane, nie osłuchują się tak jak współczesna muzyka. A co do anachroniczności, to jest to uzależnione po części od gustu słuchaczy, po części, od osób tworzących dany spektakl. Jestem właśnie po premierze Halki w operze wrocławskiej. Zostały tam użyte fantastyczne animacje, które dodały życia i kolorytu do statycznej scenografii. Całość jest spójna i wygląda całkiem nowocześnie. Sprawą oczywistą jest to, że opera, która dzieje się tu i teraz, na scenie raczej nigdy nie będzie mogła się równać pod kątem użytych efektów komputerowych czy efektów specjalnych z filmem, który tworzy się czasem przez wiele miesięcy. …i może stąd ta łatka staroświeckości przypięta operze.  Należy jednak zadać sobie pytanie, czego oczekujemy od sztuki, efektów czy emocji?
 
A jednak to muzyka pop ma dużo większy zasięg oraz większą rzeszę fanów niż muzyka klasyczna?
 
Osobiście, jestem zadania, że muzyka klasyczna nie jest dla każdego. Dlaczego? Ponieważ w swojej formie jest niezmiernie złożona i nigdy nie będzie mogła pod względem popularności konkurować z prostymi, nieraz wręcz banalnymi piosenkami popowymi. 
 
Nie jest skromnie mówić o sobie, że jest się w czymś dobry, szczególnie w Polsce. Lepiej jest powiedzieć „nie, raczej nie, udało się, przypadek losu”. Tobie się udało?
 
Zauważyłem, że takie postrzeganie siebie mają tylko Polacy. Gdyby zapytać Amerykanina, czy jest dobrym śpiewakiem, odpowie, że nie tylko dobrym, ale nawet fantastycznym. To samo dotyczy Niemców, z którymi współpracuję na co dzień. Są bardzo dumni ze swego kraju, swojej muzyki i tego, co sobą reprezentują. Ja też się tego od nich trochę uczę. Uważam, że tak, udało mi! Udało mi się w życiu osiągnąć całkiem sporo. Śpiewałem w wielu wspaniałych teatrach i salach koncertowych na całym świecie, nagrałem parę płyt rockowych i operowych. Spotkałem i spotykam na scenie największych śpiewaków, artystów dzisiejszego świata operowego. Jestem w dwóch agencjach artystycznych w Berlinie i San Diego California. Także teatr, z którym jestem obecnie na stałe związany, czyli Mannheim National Theatre, to teatr kategorii A (w Niemczech teatry posiadają kategorie od A+ do D).
 
Spoczywasz już na laurach?
 
Nie, bo w naszym zawodzie i przy dzisiejszych standardach, to nie ma racji bytu. Mam swojego pedagoga (Elżbieta Ardam) we Frankfurcie nad Menem,u którego ciągle się uczę się. Marzy mi się, aby wskoczyć o to pięterko wyżej i dostać się do jakiegoś teatru kategorii A+. Monachium, Drezno może la Scala? Apetyt wzrasta w miarę jedzenia. Prywatnie, mam cudowną żonę, która bardzo mnie wspiera i trójkę fantastycznych dzieciaków.

Jakiej muzyki słuchasz na co dzień? Częściej kupujesz bilet na koncert rockowy, czy oglądasz spektakle kolegów i koleżanek? 
 
Jak każdy chyba artysta, mam totalnego fioła na punkcie muzyki i nie ograniczam się do jednego gatunku. Staram się słuchać dobrej muzyki, w wykonaniu dobrych artystów. Również jakość dźwięku ma dla mnie ogromne znaczenie. Jestem fanem winyli. Posiadam około 1200 płyt i ku niezadowoleniu mojej żony ciągle ich przybywa. Uwielbiam dźwięk, który wydobywa się z tej czarnej płytki. Według mnie jest dużo cieplejszy, okrąglejszy i przyjemniejszy dla ucha.
 
Bogusław Kaczyński powiedział kiedyś, że młodzi artyści powinni wyjeżdżać za granicę, konfrontować swoje umiejętności i doskonalić szkołę, bo nie istnieje polska szkoła operowa. Podzielasz jego stanowisko? 
 
Nie podzielam jego zdania, choć to niewątpliwie ogromny autorytet w świecie operowym. Mamy w kraju fantastycznych pedagogów, a i zaplecze całkiem niezłe. Wydaje mi się, że Polacy powinni zacząć bardziej doceniać to, co mają, ponieważ zupełnie nie odstajemy artystycznie od reszty świata.  Jedynie nie doceniamy samych siebie. Świadczyć o tym też może fakt, że wielu naszych artystów śpiewa na całym świecie i odnosi ogromne sukcesy.
 
Większą sztuką jest zrobić karierę, czy też znaleźć sposób na nowe role każdego sezonu i uwielbienie publiczności? 
 
Moim zdaniem idzie to w parze, bo im większa kariera, tym lepsze rolei uwielbienie publiczności. Najtrudniej jest osiągnąć taki pułap w tej branży, aby móc wybierać odpowiednie dla siebie partie.  
 
 
 Fot. Archiwum Bartosza Urbanowicza
 
Jakie są najciemniejsze strony kariery operowego śpiewaka? 
 
Na pewno artyści mający rodziny bardzo cierpią z powodu ciągłej rozłąki z najbliższymi. Jednak chyba największą zmorą śpiewaka operowego jest utrzymywanie naszego instrumentu w idealnym stanie. Zdrowe gardło i kondycja fizyczna to chyba najważniejsze dla wokalisty. Sale operowe są z reguły dosyć duże (w Mannheim jest widownia na 1300 osób), orkiestry liczą około 50 muzyków mających szczególne uwielbienie do głośnego grania, a my nie używamy mikrofonów. Nasze gardła i struny głosowe są za każdym razem wystawiane na ogromny wysiłek. Każdy z nas, codziennie rano sprawdza czy ma głos, nawet w dzień wolny od śpiewania. No i na pewno jesteśmy bardzo dobrymi klientami aptek, z wiedzą o lekarstwach na gardło nieraz lepszą niż farmaceuta sprzedający nam lekarstwa.
 
W jakich momentach życie jest dla Ciebie najprzyjemniejsze? 
 
Muszę przyznać, że moje życie ogólnie jest bardzo przyjemne. Choć najbardziej lubię, gdy śpiewam w jakimś ciekawym miejscu i mogę ze sobą zabrać rodzinkę. Podczas ostatnich wakacji na przykład miałem kilka koncertów w Kalifornii i Arizonie, dzięki temu spędziliśmy cudowny miesiąc w USA. Bardzo też lubię wieczorkiem, gdy nasze dzieciaczki już śpią, włączyć jakiegoś fajnego winyla, nalać sobie trochę brandy i usiąść z żoną na kanapie i poczytać książkę. Polecam.
 
Które role były dla Ciebie największym wyzwaniem? 
 
W zeszłym sezonie śpiewałem w Mannheim partie króla Rene z opery Jolanta, rola piękna, ale bardzo trudna. W tym sezonie przygotowuję partie Malatesty z opery Francesca da Rimini-Rachmaninowa i jest to niewątpliwie największe moje wyzwanie wokalne.
 
Czego życzysz sobie na nadchodzący Nowy Rok? 
 
Zdrowia i ciekawych ról w pięknych miejscach na świecie i trochę więcej czasu z rodziną. Chciałbym też po raz pierwszy zaśpiewać w Rzeszowie. Życzę wszystkim pięknych świąt i spełnienia marzeń.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy