Reklama

Ludzie

Męski alfabet Łukasza Sabata. Chcesz zmienić świat? Zacznij od siebie

Katarzyna Grzebyk
Dodano: 21.02.2020
49732_sabat
Share
Udostępnij
Z Łukaszem Sabatem z Sanoka, producentem muzycznym, multiinstrumentalistą, live -loop artist, DJ-em, stylistą, wizażystą, analitykiem kolorystą, personal shopperem, rozmawia Katarzyna Grzebyk

Katarzyna Grzebyk: Czy twoim zdaniem istnieje coś takiego jak „męski alfabet”, zbiór znaków, symboli, w którym świetnie dogadują się mężczyźni, niezależnie od wyznania, nacji czy poglądów?
 
Łukasz Sabat: Tak, w moim przypadku to alfabet dźwięków i melodii, który jest językiem międzynarodowym i ponad podziałami. Dotyczy on zarówno mężczyzn jak i kobiet, to kwestia przyciągania podobnych energii niezależnie od płci. Przecież każdy z nas ma w sobie i męską i damską energię, tyle że mężczyźni często o tym zapominają. Może się wstydzą? A może nie chcą wyjść że skóry macho?

S w twoim alfabecie musi kojarzyć się z Sanokiem… Czy to twoje miasto od zawsze? 
 
Z Sanokiem jestem związany sentymentalnie, ponieważ spędziłem w nim całe dzieciństwo i okres nastoletni. Sanok i okolice są mi bardzo bliskie pod kątem przyrodniczym. Odkąd sięgam pamięcią cały czas otaczały mnie: przyroda, gromada zwierząt, własny ogródek, ogród, górskie potoki, las  i święty spokój, czyli to co kocham najbardziej. Myślę, że to właśnie wpłynęło najbardziej na moją wyobraźnię muzyczną. Oczywiście, do tego zapewne przyczyniła się jeszcze moja rodzina, która należy do umuzykalnionych. Imprezy rodzinne w naszym domu zawsze były połączone  z muzyką.
 
Patrząc z perspektywy czasu, w moim rodzinnym mieście bywam, natomiast spełniam się wszędzie, gdzie jestem. Podróże, poznawanie nowych ludzi i projekty międzynarodowe pozwoliły mi bardziej rozwinąć się i nabrać innej perspektywy. Gdybym stanął w miejscu, nie doświadczyłbym tego wszystkiego. 
 
Do Sanoka mam trochę żal, bo gdy chciałem w nim zaprezentować swoją twórczość, mając na koncie wiele projektów, to z Sanockiego Domu Kultury zawsze odchodziłem z niczym i to jest przykre. Najnowsza płyta z poezją Janusza Szubera, wydana wspólnie z przyjaciółmi, jest mocno związana z Sanokiem. W ten sposób chcę przybliżyć poezję Janusza, która jest wybitną i docenianą na całym świecie, zaś w rodzinnym mieście, rzekłbym… słabo. 
 
Z moich wieloletnich obserwacji wynika, że Sanok jest zbyt hermetyczny i brakuje mu świeżego powiewu nowej doświadczonej krwi. Liczy się w nim bardziej ego niż dobro dla rozwoju. A przecież współczesny świat to czas, gdy można żyć lokalnie, ale myśleć globalnie.

R jak rodzina. Wspomniałeś, że w twoim domu  ciągle rozbrzmiewała muzyka, a najbliżsi są bardzo muzykalni. Kiedy poczułeś muzykę w sobie? 
 
Muzykę, można powiedzieć, wyssałem z mlekiem matki. Odkąd pamiętam w naszej rodzinie muzyka była codziennością. Rozbrzmiewały u nas różne instrumenty: gitary, perkusje, organy. Było tego naprawdę sporo. Wszystkie imprezy rodzinne oraz święta Bożego Narodzenia były pełne dźwięków. Mój dziadek grał na skrzypcach, ojciec na wielu instrumentach: gitarze, gitarze basowej, organach i akordeonie. Miał też swój zespół. Mógłbym wymienić wiele osób z naszego drzewa genealogicznego, które prowadziły chóry i grały na różnych instrumentach. „Gałęzie” są bogate i wiele talentów pomieściły.
 
Z instrumentami muzycznymi miałem styczność od dziecka. Potem ojciec zapisał mnie do szkoły muzycznej, która niestety była dla mnie traumatycznym przeżyciem. Zdałem na akordeon, zresztą z bardzo dobrym wynikiem, ale po paru tygodniach okazało się, że na akordeon jestem za mały (śmiech). Na moje miejsce wszedł ktoś inny, a mnie przerzucono na klarnet i tu trafiłem na nauczyciela, który za każdy błąd bił mnie po palcach wskaźnikiem. Po ingerencji mojej mamy przerzucono mnie na saksofon i zrobiłem dwa lata w jeden rok, by nadgonić program. 
 
Później obrałem własną drogę muzyczną, bardzo zafascynowała mnie elektronika i specjalistyczne oprogramowanie. Wspólnie z przyjacielem Dawidem po nocach siedzieliśmy, układając elektroniczne klocki. Ta wiedza przydaje mi się do dziś. 
 
Instrumenty. Który jest ci szczególnie bliski?
 
Spotkanie z dudukiem było przełomowym momentem w moim życiu muzycznym. Szczególnie bliski jest mi właśnie duduk oraz saksofon. Obydwa są z rodziny dętych drewnianych. Na saksofonie grałem już w szkole. Towarzyszy mi do dziś i będzie towarzyszyć,  dopóki będę miał siły w niego dmuchać. W duduku zakochałem się od pierwszego usłyszenia i wtedy już wiedziałem, że będę na nim grał. Na początku bardzo ciężko było go zdobyć, ponieważ jest to instrument pochodzący z Armenii.  Uznany jest za najstarszy instrument dęty i zalicza się do najtrudniejszych do opanowania, a to wszystko przez charakterystykę jego ustnika. Tym bardziej był dla mnie fascynacją i wyzwaniem. Nie dziwi mnie fakt, że  wielu kompozytorów muzyki filmowej wykorzystuje jego brzmienie w swoich produkcjach. Jak dla mnie, to instrument magiczny z wielką mocą i wibracją serca. Dlatego przez Ormian nazywany jest instrumentem płaczących matek.
 
S – studia. Dlaczego wybrałeś dziennikarstwo a nie akademię muzyczną?
 
Hmm… myślę, że w tamtym czasie akademia zabiłaby we mnie kreatywność i wolność muzyczną, którą cenię ponad wszystko. Nie lubię ograniczeń. Zawsze chciałem opowiadać o muzyce w radio, kontakty międzyludzkie nie były mi nigdy obce. Wiedza zdobyta na studiach i specjalizacja public relations przydaje mi się do dziś. Dzięki niej natrafiłem  na analizy kolorystyczne, które wykonuję i pomagam ludziom odnaleźć swój kolor. Na studia muzyczne wróciłem na chwilę. Niestety, za względu na dużą ilość projektów, nie dokończyłem ich. Może kiedyś…? 

T jak tryptyk „W centrum źrenicy” z poezją znakomitego Janusza Szubera. Mówisz o nim, że jest to twój najważniejszy projekt muzyczny. Kiedy pojawią się kolejne części tryptyku i czego możemy się w nich spodziewać? 
 
Cieszę się, że pierwsza część składowa tryptyku, czyli „Janusz Szuber. W centrum źrenicy “ ujrzała światło dzienne. Zyskała uznanie i bardzo dobre recenzje w kraju i za granicą. Jestem dumny i wdzięczny za to, że moi przyjaciele Julia Kotarba i Wojciech Inglot zgodzili się wraz ze mną podjąć tego wyzwania. Stanęliśmy na wysokości zadania i zrealizowaliśmy projekt do końca. Druga część rysuje się w mojej głowie. Część kompozycji już mam naszkicowane. Dwie z nich można już posłuchać na YouTubie. To „Geometria” nagrana z Wojciechem Inglotem z pierwszej płyty INSZA dla NN  i „Forest in the mirrors” nagrany z Tomkiem Stężalskim. 
 
Trzecia część będzie orkiestracją, którą zgodził się da nas wykonać Nikola Kołodziejczyk. Kiedy pozostałe krążki się ukażą, trudno powiedzieć. Sam jestem producentem, zbieram fundusze, dokładam z własnej kieszeni, bo jak to mawiał profesor Bartoszewski „Warto być uczciwym, choć nie zawsze się to opłaca. Opłaca się być nieuczciwym, ale nie warto.” W tej kwestii może się nie opłaca, ale warto!
 
M jak muzyka, m jak moda czy m jak miłość? A może wszystko po trochu? 
 
Wszystkie 3 M idą ze sobą w jednym kierunku i są harmoniczne. Moja pierwsza miłość – muzyka  towarzyszy mi od dziecka. Moda również zaszczepiała się w dzieciństwie przez to, że ogrom czasu spędzałem z kuzynkami, więc temat nie był mi obcy. Od zawsze interesowała mnie muzyka, moda, architektura wnętrz, sztuka użytkowa itp. Na studiach dziennikarskich natknąłem się na książkę Barbary Rozwadowskiej  „Public Relations Teoria Praktyka Perspektywy”, gdzie po raz pierwszy przeczytałem o analizach kolorystycznych. Temat tak mocno mnie zainteresował, że podjąłem się jego zgłębienia. Teoria koloru jest tak obszernym i bogatym zagadnieniem, jeżeli chodzi o jego psychologiczny aspekt i nie tylko, że mógłbym opowiadać o tym godzinami.
 
Miłość? Podchodzę do niej z dużą otwartością, więc kiedy już się zakocham, oddaje siebie całego na 100 procent. Reasumując, na dobre mi to nie wyszło, dlatego jestem facetem po przejściach z dużym bagażem doświadczeń i rozczarowań. Życie jednak jest przewrotne i kiedy już straciłem wiarę w miłość i powiedziałem to głośno, miłość trafiła mnie jak grom z jasnego nieba. Jestem zakochany po uszy w pięknej kobiecie, z którą znamy się od 20 lat, a nasze drogi dopiero teraz się ponownie zetknęły. Miłość to piękne uczucie, które trzeba budować na prawdzie i wzajemnym zaufaniu. Znalezienie drugiej połówki, z którą rozumiemy się bez słów, nie jest łatwe. Czasami trzeba wyboistej drogi i wielu życiowych lekcji. Grunt to nie poddawać się i szukać do skutku.
 
A jak aktywista. Angażujesz się w wiele projektów nie tylko muzycznych. Ostatnio dużo uwagi poświęcasz tematyce zdrowej żywności i dbaniu o środowisko naturalne. Co skłoniło Cię do tych działań i jak chcesz zmieniać świat na bardziej „bio”?
 
Zdrowa żywność i świadomość ludzka w tej kwestii jest bardzo ważna. Jesteśmy tym, co jemy, a my obecnie wydajemy więcej na lekarstwa, czyli leczymy skutki, zamiast podchodzić bardziej świadomie do profilaktyki. Jemy śmieciowe jedzenie, pijemy chemię, ładujemy w siebie plastik. Z relacji mojej cioci pracującej w szpitalu wiem, że oraz więcej młodszy ludzi umiera na choroby cywilizacyjne: otyłość, cukrzycę, problemy z jelitami itp. Moim zdaniem, ludzie powinny mieć wycieczki do takich miejsc, aby zobaczyć na własne oczy skutki współczesnego żywienia i sposobu życia.
 
 
Fot. INKA Art
 
Coraz mniejsza u młodzieży jest aktywność fizyczna i świadomość śmierci. Śmierć traktowana jest jak abstrakcja, jak coś co nas nie dotyka. Byle przeziębienie i szprycujemy się antybiotykami, zaś w Norwegii np. antybiotyk podawany jest wtedy, gdy we krwi zostanie wykryta bakteria. Dlatego zostałem ambasadorem marki Apiraw’s, oferującej zdrową żywność na bazie pyłku pszczelego. Dzięki nim doprowadziłem swój organizm do normy, bo przyznaje, że przez swój tryb życia mocno go zaniedbałem. Dzięki Apitherapy poznałem dużo właściwości produktów pszczelich, a ich prozdrowotne działanie odczułem na własnej skórze. Pomagam też przy współtworzeniu Biohack magazynu, aby naświetlić ludziom problemy, które są dotykają nas na co dzień. Tylko my sami możemy podjąć to wyzwanie zaczynając zmiany od swojego otoczenia. Nikt inny za nas tego nie zrobi.
 
Ekologizm. To ostatnio bardzo głośne i popularne pojęcie. Co o nim sądzisz?
 
Ekologia towarzyszy mi od dziecka. W moim domu od zawsze sortuje się śmieci, mamy kompostownik, swój ogródek bez chemii  i „kurzy raj”, czyli kury żyjące w domku letniskowym z tarasem. W pobliskim potoku kiedyś były pstrągi, do czasu gdy ktoś wypłukał w nim opryskiwacz.  Myślę o ponownym zarybieniu. W podejściu do ekologii ważna jest jedna recepta: zmiany musimy najpierw zacząć od siebie, małymi krokami. To my jesteśmy odpowiedzialni za świat, jaki zostawimy potomnym. Niestety, człowiek przez pośpiech i egoizm zapędza się w przysłowiowy kozi róg niszcząc wszystko po drodze.

B jak Bieszczady. Mieszkając tak blisko, wybierasz Bieszczady jako miejsce odpoczynku?
 
Bieszczady zawsze mnie inspirowały. Obecnie wybieram miejsca trochę inne, ponieważ w sezonie w Bieszczadach jest tłoczno, a ja cenię sobie spokój. Wolę zaszyć się np. na Lisznej, na Pogórzu Dynowskim, odkrywać mniej zadeptane ścieżki Podkarpacia, których jest sporo. Nie ograniczam się tylko do inspiracji Bieszczadami. Inspiracje czerpię z każdego dnia, z tego co mnie otacza, z każdej podróży, przeżytej emocji, spotkanych ludzi. Inspiracja to szeroki zakres łapania energii z otoczenia i zapisywania jej za pomocą dźwięków.
 
Gdybyś miał wybrać jedno słowo na rok 2020, które określałoby spektrum twoich aktywności w tym roku, to byłoby to…
 
„Go for it “, czyli „Idź po to". Jak nie teraz, to kiedy?
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy