Reklama

Ludzie

Jolanta Kwaśniewska – nigdy nie myślałam, że zostanę pierwszą damą

Aneta Gieroń
Dodano: 21.11.2012
336_jolanta_kwasniewska
Share
Udostępnij
Jolanta Kwaśniewska, małżonka byłego prezydenta RP, Aleksandra Kwaśniewskiego, w latach 1995-2005 pierwsza dama Polski. Założycielka i szefowa fundacji „Porozumienie bez Barier”, która jest inicjatorem wielu akcji społecznych m.in.: Motylkowe Szpitale: polegającej na dekorowaniu oddziałów dziecięcych przyjaznych małym pacjentom, Otwórzmy dzieciom świat: wyjazdy wakacyjne dla dzieci z ubogich rodzin, Nie łam się, jest OK: profilaktyka osteoporozy, Możesz zdążyć przed rakiem: profilaktyka raka piersi. Dumą fundacji jest przez nią sfinansowana i otwarta w 2005 r. Klinika Hematologii i Onkologii Dziecięcej przy Akademii Medycznej w Gdańsku.

Aneta Gieroń: Pani Prezydentowo, jest Pani jedyną byłą pierwszą damą RP, która po czasie spędzonym w Pałacu Prezydenckim nie usunęła się w cień życia rodzinnego, prywatnego, ale zdecydowała się Pani pozostać osobą aktywną w życiu publicznym…

 
Jolanta Kwaśniewska: Tak potoczyło się życie, taki jest mój temperament. Mam potrzebę działania. Jeśli zaszyję się na jakiś czas w głuszy, doganiają mnie telefony z prośbami o włączenie się w kolejne programy.

Przez 10 lat prezydentury Pani Małżonka nie miała Pani zbyt wiele czasu dla rodziny…
JK: To prawda. Rodzina była i jest dla mnie najważniejszą wartością, ale rzeczywiście w trakcie 10 lat spędzonych w Pałacu Prezydenckim ja i mój mąż nie mieliśmy tak wiele czasu dla naszej nastoletniej wówczas córki, jak oboje byśmy sobie tego życzyli. Gdy mąż w 1995 r. został wybrany na prezydenta RP, nasze dziecko miało 14 lat i pewnie potrzebowało z naszej strony znacznie więcej atencji, niż my ze względu na obowiązki byliśmy w stanie mu zapewnić. W tamtym czasie najważniejsze były dla nas sprawy rangi państwowej – to jest wpisane w pełnienie urzędu prezydenta. Mój mąż doskonale o tym wiedział, decydując się na udział w wyborach, a ja zawsze wiernie stoję u jego boku.  Od początku wiedziałam, że bycie prezydentem polega na służeniu ludziom. W moim przypadku zaakceptowanie takich wyborów przyszło mi o tyle łatwiej, że sama jestem społecznikiem.
 
10 lat bycia pierwszą damą, to był czas ciężkiej pracy. Swoją rolę ograniczyłam nie tylko do wspierania urzędu prezydenta, czy promowania Polski na świecie, co było dla mnie niezwykle istotne, ale przede wszystkim mocno angażowałam się w rzeczy dla mnie ważne: w profilaktykę zdrowotną, robienie kampanii społecznych na naprawdę dużą skalę, wydawanie na ten temat książek. Mam nadzieję, a właściwie jestem pewna, że dzięki tamtym przedsięwzięciom dziś kobiety i mężczyźni mają trochę większą świadomość, jak ważne są badania profilaktyczne. Zależało mi bardzo, by dzieci nie były leczone w siermiężnych, szarych salach szpitalnych i udało się wykreować program „Motylkowych Szpitali”. Ponad 600 przychodni i szpitali otrzymało od nas wsparcie, a oddziały dziecięce przemieniły się w piękne, kolorowe miejsca, gdzie dzieci czują się choć odrobinę lepiej. Oczywiście jako pierwsza dama mogłam zdecydować, że pozostaję w cieniu męża – prezydenta i nie angażuję się w tego typu działania, ale nie chciałam zmarnować szansy, jaką otrzymałam od losu.  Miałam ogromne poparcie społeczne i nie chciałam zawieść zaufania wszystkich tych ludzi. Zapraszano mnie do ogromnej ilości inicjatyw społecznych w całej Polsce: angażowałam się w akcje mające zwrócić uwagę na sytuację osób niepełnosprawnych, brałam udział w olimpiadach dla osób niepełnosprawnych, patronowałam licznym przedsięwzięciom na rzecz domów dziecka – organizatorzy nie wyobrażali sobie, bym swoją osobą nie wspierała większości tych akcji, a ja nie miałam serca odmawiać i selekcjonować mojego zaangażowania. Mimo to ogromnie się zdziwiłam, gdy dotarła do mnie pierwsza praca magisterska pod tytułem „Fenomen Jolanty Kwaśniewskiej” z 1998 r.
 
Gdy naukowo przebadano Pani działania jako Prezydentowej, bardziej to Panią zaskoczyło, czy ucieszyło?

JK: Towarzyszyły mi zaskoczenie i radość. Było mi bardzo miło, gdy czytałam, jak wysokie oceny mojej pracy wystawili mi zwykli ludzie.  To  była ważna wskazówka, jakiej żony prezydenta oczekują Polacy. Czy jedynie żony przy mężu, czy jednak aktywnej pierwszej damy? M.in. dlatego w 1997 r.  założyłam fundację „Porozumienie bez Barier”, chciałam być aktywna, chciałam pomagać w przełamywaniu barier, które – bywa – są największe, w naszych sercach i umysłach.  Zaczęłam zbierać pieniądze, aby móc pomagać efektywnie. Takiej pomocy najbardziej potrzebowali Polacy.

Mówi Pani o 10 latach w Pałacu Prezydenckim i okresie ciężkiej pracy z tym czasem związanym, ale to chyba była „przygoda życia”…

JK: Absolutnie tak. 10 lat w Pałacu Prezydenckim było dla mnie czasem niezwykłym. Bycie pierwszą damą to ogromny honor, ale i nie mniejsza odpowiedzialność. W momencie, gdy mój mąż został wybrany na najwyższy urząd w państwie, przestałam być Jolantą Kwaśniewską, stałam się twarzą Polski, Polek i Polaków.
 
Wyjątkowość tamtego życia przewyższa chyba jego niedogodność…

JK: Na pewno. Miałam zaszczyt spotkać się ponad dwadzieścia razy z Janem Pawłem II i to jest dla mnie czymś niezwykłym, bezcennym. Do tego muszę wymienić wielu innych wielkich tego świata: Jana Karskiego, Irenę Sendlerową, Zbigniewa Brzezińskiego, setki polityków, noblistów, koronowane głowy, artystów, pisarzy. To było niezwykłe, gdy mogłam z nimi rozmawiać na różne tematy. Było mi też dane z moim mężem odwiedzić miejsca, które dla większości ludzi są niedostępne. Zwiedziłam m.in. klasztor na Monte Cassino, mogłam zobaczyć klauzulę, gdzie kobiety nie są wpuszczane, wchodziłam do najbardziej strzeżonych części skarbców w Moskwie i Londynie. Przede wszystkim jednak spotykałam tysiące wspaniałych Polaków w wielu zakątkach kraju. Od nich czerpałam mądrość i siłę.
 
Po tamtym intensywnym czasie była Pani nie mniej aktywna: prezes fundacji, gospodyni programu telewizyjnego „Lekcja Stylu” w TVN Style, ambasadorka kobiet. Która z tych działalności jest Pani najbliższa?

JK: Prezesa Fundacji, gdyż jestem typową pozytywistką. Wprawdzie urodziłam się w Gdańsku, połowę życia spędziłam w Warszawie, jednak naturę mam poznańską. Uważam, że najwięcej mogę zrobić we własnej fundacji i w różnego rodzaju ruchach społecznych. Jestem dumna, bo kilkanaście lat pracy mojej fundacji „Porozumienie bez Barier” nie poszło na marne.

Swego czasu miała Pani propozycję pracy w prestiżowej, międzynarodowej organizacji charytatywnej. Mogłaby Pani dla ciekawej posady opuścić „Porozumienie bez Barier”?

JK: Rzeczywiście była kiedyś taka propozycja, bardzo prestiżowa, kusząca finansowo, zwłaszcza, że w swojej fundacji ciągle jestem wolontariuszem, ale nie wyobrażam sobie, abym wyjechała z Polski. To byłoby za trudne. Mój mąż przez 5 lat wykładał w Waszyngtonie na Georgetown University, w tamtym czasie dolatywałam do niego do Stanów, brałam udział w spotkaniach, jestem członkiem kilku międzynarodowych organizacji, dużo podróżuję sama, ale opuszczenia Polski na kilka lat nie jestem w stanie sobie wyobrazić. W dodatku trzy lata temu w moim życiu zdarzyło się coś bardzo ważnego – odbył się pierwszy Kongres Kobiet. Staramy się zmieniać świadomość Polek, aby walczyły o swoje prawa, o domy wolne od przemocy, o równą płacę za równą pracę i wiele innych spraw.

Widzi się Pani w roli „twarzy” ruchu kobiecego?


JK: Po części chyba jestem taką „twarzą”. O Henryce Bochniarz, prof. Magdalenie Środzie oraz o mnie mówi się – matki założycielki Kongresu Kobiet. Co roku w ramach Kongresu Kobiet prowadzę panele, jeździmy po całej Polsce i namawiamy kobiety wiejskie, w małych ośrodkach, by chciały brać udział w wyborach samorządowych, parlamentarnych. Dzięki Kongresowi przyjęta została ustawa nie o parytetach, bo nie ma gwarancji 50 proc. obecności kobiet na listach wyborczych, ale ustawa kwotowa, czyli gwarancja 35 proc. kobiet na listach. Chciałabym, aby więcej kobiet decydowało o naszej codzienności, bo przecież ustawy uchwala Sejm i przyjmuje Senat. W Sejmie jest tylko 20 proc. kobiet, a w Senacie 8 proc. O większości spraw dotyczących każdej polskiej rodziny w znacznej mierze ciągle decydują mężczyźni.
 
Pani Prezydentowo, sama miała Pani świetne notowania polityczne w 2004 r., które wskazywały, że w 2005 r. mogła Pani być prezydentem. Dlaczego Pani tego nie wykorzystała?

JK: Mam wrażenie, że 10 lat u boku mojego męża – prezydenta RP przeżyłam w sposób tak pracowity, że przychodzi moment wypalenia. Można przez 10 lat pracować na najwyższych obrotach, by w końcu uznać, że są sprawy równie ważne – oddanie się sprawom własnej rodziny, przyjaciół. Proszę mi wierzyć, ale takie małe sprawy, jak wyjście bez ochroniarzy na zakupy, do kawiarni, kina, po 10 latach spędzonych w Pałacu Prezydenckim stają się bardzo ważne. Tak samo jak możliwość decydowania o własnym kalendarzu. Wprawdzie ogromnie wiele czasu zajmuje mi praca w fundacji, program w telewizji, pisanie książek, spotkania z kobietami, ale jednak to ja sama ustalam swój harmonogram i mam czas na własne życie. To, co mnie teraz przeraża, po czasie bycia pierwszą damą, to wszechobecni paparazzi – okropność.

Pani Prezydentowo, dlaczego zgodziła się Pani zostać gospodynią programu „Lekcja Stylu” w telewizji TVN Style?

JK: Dlatego, że uważam, że w Polsce jest mnóstwo obszarów związanych z dobrym wychowaniem, stylem, o których się nie dyskutuje, a powinno; w jaki sposób należy się zachowywać, ubierać, konwersować itd. Mam w tym duże doświadczenie i cieszę się, że mogę się nim dzielić z innymi.
 
Swego czasu goszczące w Polsce królowe i prezydentowe obdarowała Pani kosmetykami firmy Inglot. Innym razem w telewizyjnym programie z uznaniem mówiła Pani o butach i torebkach firmy Kazar. Obie marki pochodzą z Podkarpacia, czyżbyśmy słynęli jako region dobrego stylu?

JK: Świetnie kojarzę firmę Inglot, bo z Panem Wojciech Inglotem współpracujemy już od dawna. Moja znajomość z właścicielem tej firmy kosmetycznej sięga jeszcze czasów moich wizyt na Podkarpaciu jako pierwszej damy. Miałam wtedy przyjemność poznać pana Inglota osobiście i z radością odkryć, że to człowiek, za nazwiskiem którego kryje się firma, której lakierów i szminek używałam od dawna. Dlatego prezydentowe i królowe, które w 1999 r. wzięły udział w konferencji „ Keep Children Smiling” organizowanej w Warszawie, obdarowane zostały kosmetykami Inglota. Wiąże się z tym nawet bardzo osobliwa sytuacja. Pamiętam, jak po pogrzebie Jana Pawła II, królowa Belgii, Paola wskazała na swoje usta i szepnęła mi do ucha << Jolanta, zobacz, pomadkę od Ciebie mam na ustach>>. Dla mnie zawsze było czymś naturalnym, że przy każdej okazji promowałam i promuję świetne polskie marki.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy